5 mokrych
podgrzybków wielkości okrągłego lusterka z B. B. ew. C. C. lub M. M. Między Lublińcem a Herbami gdy wracałem z pracy. Minąłem Herby gdy nagle słyszę głos....
Za 100 metrów skręć w prawo. Rozglądam się wokół siebie, w aucie nie ma nikogo. Przyszło mi do głowy że chyba mam jakieś omamy. Podpowiadacz wyłączony więc co u licha. - No co, głuchy jesteś. - odezwał się ten sam głos. Zdębiałem. I nagle samochód zaczął zwalniać, poczem skręcił w prawo przez przejazd kolejowy wprost do lasu z lasokrzaczkami. Zatrzymałem się przy znanym mi młodniaku, wysiadam rozglądam się niezdecydowanie po co ja tu przyjechałem. Byłem tu zaledwie kilka dni temu i żadnego grzyba nie widziałem, a głos - no rusz swój tłusty tyłek, grzyby czekają. - Jak mam iść do lasu skoro jestem w pantoflach w których brałem ślub. Szkoda żeby się zniszczyły. Na to głos - nic się nie martw, jak umrzesz to rodzinka się zrzuci na nowe czarne lakierki. - Tak więc, z pewną dozą nieśmiałości, ostrożnie stąpając wszedłem między sosny. Zastała mnie pustka i głucha cisza. W miejscach gdzie w ubiegłym roku zbierałem przepięknej urody
prawdziwki, teraz zionęło pustką. Tylko
sitarze rozpanoszyły się jak zaraza. Pomyślałem sobie - nic tu po mnie, ale zajrzę jeszcze w mokradła. I to był "dobry kierunek zmian".
Kozaki nie zawiodły. Pierwszy, dorodny, już miałem ciąć a tu upsss nie mam kozika. No trudno, będę wykręcał. Schylam się by go wyrwać, gdy nagle czuję że coś mnie łapie za gardło i rękę. - Gdzie z tymi łapami, mało żeś się nachapał w zeszłym roku - Odezwał się głos. Racja. Przecież mam ich jeszcze sporo. Nie wziąłem ani jednego, tylko chodziłem i oglądałem cudownie kształtne łebki smukłe nóżki i ciesząc się ich widokiem. Niech się łączą w pary i rozmnażają na potęgę i chwałę lasu. E.