Kto późno wstaje ten… się musi nachodzić 😉… ale o tym trochę później. To przedpołudnie było naprawdę magiczne, wyjątkowe i dla mnie rekordowe pod wieloma względami. To mój największy zbiór
prawdziwków w życiu, największy boletus maximus 😉jakiego widziałem na własne oczy (główne foto), największe skupisko dojrzałych
borowików w jednym miejscu i najdłuższa trasówka w mojej okolicy za grzybami - 11 km w 3 h w terenie dość stromym. Podczas dzisiejszej wspinaczki do kosza wpadło: 114 prawych, 7
podgrzybków, 6
ceglasi, 1
koźlarz czerwony. Nie wliczam 1 przerośniętej
kani i hordy różnych maślaków😂
W planie miałem dziś odwiedzić moją górkę od drugiej strony niż zwykle i postanowiłem wybrać w tym celu Ślemień, z którego były ostatnio ciekawe doniesienia, a który to las też znam też dość dobrze, więc budzik nastawiłem na 4.30, bo to kawałek drogi ode mnie i….. zaspałem - wstałem o 6, na miejscu byłem po 7, a parking już pękał w szwach🤦🏻♂️ To było oczywiste, że w tej sytuacji dzisiaj trzeba się będzie nachodzić. A więc pośród krzyków rozbawionych dzieci „mam znalazłem!”, pośród trzasku łamanych wszędzie gałęzi, pośród świstu i błysku stali kozików grzybiarskich obrałem jedyny słuszny kierunek…. wierch😂…. oby jak najdalej stąd i to z pełną premedytacją, bo strome miejscówki na szycie wymagają samozaparcia i odrobiny kondycji - liczyłem że dziś i w miniony weekend nikomu się tam zaglądać nie chciało, skoro grzybów wokoło w bród. Pnąc się dzielnie w górę mijałem co chwilę znane mi miejscówki, w których ktoś już był zanurzony i coś tam dłubał…serce mi krwawiło ale szedłem niewzruszony i pewny swego dalej (choć z tylu głowy cały czas słyszałem ….”trzeba było jełopie wstać jak budzik dzwonił”…) Mimo wszystko idąc w górę sporym zygzakiem, zaglądając mimochodem tu i ówdzie co jakąś chwilkę coś do kosza wpadało, głównie małe i średnie
prawdziwki jakimś cudem przez kogoś przeoczone. Dopiero w 2/3 wzniesienia zrobiło się jakby luźniej, a i grzybków coraz więcej, a na samym podejściu na szczyt nie spotkałem już nikogo…Wybrałem najbardziej nieatrakcyjne podejście jakie było chyba w okolicy, strome, bagniste, zryte przez świeżą zwózkę drewna. I to był strzał w dziesiątkę…podchodząc te około 100 m do szczytu po prostu szedłem i zbierałem, zbierałem i zbierałem, a tam grzyb na grzybie grzyba poganiał, 🍄🍄🍄, sporo oczywiście zostało z powodu słusznej już starości, w tym On…. Król tego grzybobrania- Boletus Maximus Wielgus😉, który nawet gdyby nadawał się do wzięcia (do kosza sporego jednak) nie wlazłby w całości. Niestety stan jego był już na tyle wątpliwy, że lepiej go było zostawić jako ozdobę tego lasu, niż próbować o zgrozo coś z niego jeszcze wykrawać. Ja już na tym etapie i tak byłem przeszczęśliwy…. na oko 7 kg świeżego grzyba w koszu, więc będzie co w domu robić, a jeszcze trzeba to znieść na dół😂 Swoją drogą podziwiam zwłaszcza te starsze Panie, które niestrudzenie targały te wcale niemniejsze kosze i równie zapakowane przez te karkołomne podejścia i zejścia. Tak czy siak las był dziś z pewnością hojny dla każdego kto go odwiedził, cudny dzień, endorfiny znów naładowane, choć ciało wykończone😂 Na grzyby!….. póki som😉