Kurek, jak to po weekendzie, mniej. Ale też dlatego, że chyba słabiej owocują. Czyli czas na grubszego grzyba...
Relacje o napotkanych żmijach to bajki z mchu i paproci. Przemierzając tutejsze lasy przez 13 lat napotkałem 4 żmije, w tym jedną zatłuczoną kijem, wszystkie, wszystkie grubości mojego kciuka (jak poniżej na zdjęciu w doniesieniach). Taka żmija nie będzie leżeć na trasie grzybiarza, bo choć głucha jak pień, to doskonale wyczuwa z odległości kilku metrów drgania podłoża wywołane krokami dorosłego człowieka i usuwa się na bok. Zdarza się, że bywa inaczej, owszem, jak kilka lat temu, kiedy popoligonowe lasy przeczesywane były przez saperów. Wypłoszone ze swoich kryjówek żmije leżały w przecinkach leśnych, wyprostowane do połowy z oczyma dookoła głowy, przestraszone, nie mające zamiaru zejść ci z drogi, gotowe do obrony. Ale była to wyjątkowa sytuacja. Pożytek zaś z podobnych legend miejskich czy witoldowych bajań jest taki, że odstraszają i zniechęcają one niektórych amatorów grzybów. Przez co i śmieci w lasach mniej.