Wyprawa w nieznane rejony znowu się opłaciła. Na wstępie minęliśmy grzybiarza, który transportował do samochodu ósme wiadro grzyboli i pokierował nas w odpowiednią stronę. 2 km lasu bukowego przeszliśmy bez żadnego znaleziska, za to potem trafiliśmy na miejsce rzezi (również podobny las bukowy). Co 5 m ogromne
prawdziwki - albo ścięte, albo starsze wywinięte do góry, albo wielkie i rozmoknięte, albo czekające na nas (a kręciło się na niedużym obszarze trochę ludzi). Nigdy czegoś takiego nie widziałam, grzyby mógł zbierać nawet ślepy, bo by się o nie potknął... Można
było wypatrywać kapeluszy z 20 metrów na pustej bez krzaków ściółce. Zdarzały się czasem mniejsze, ale 90% to okazy, które osiągnęły już maksymalną dojrzałość. Więcej znalezionych zostało w lesie niż wróciło do domu. Niestety jedynie 2 grzybki w całości zdrowe (na zdjęciu). Do wskaźnika wpisałam te, które zaniosłam do domu - prawe i
podgrzybki (wiem, jak na ten las zaniżam statystykę, ale jestem zbieraczem rekreacyjnym, nie ekstremalnym). Aha, jeszcze wysyp kozaczka grabowego ze 300 sztuk, wzięłam malutkich 50 i jakoś dojechały do Starachowic nie ugotowane w upale. Dzięki jeszcze raz Wam Donosicielom za wskazanie tego miejsca na grzybowej mapie, frajda niesamowita!