Miało padać, miało grzmieć. Ach jak pięknie się zapowiadało wg tego co na wszystkich mapach pogodowych i w TV zapowiadali. A ja sierota wglądałam tego deszczu jak
kania Dżdżu. I co i nic. Zebrało się nad Poznaniem troszkę jakiś delikatnych i dość poważnych chmur i to by było na tyle. Nie żeby tak zupełnie z tych prognoz nic się nie zadziało. Wczoraj przecinając miasto raczej wzdłuż tj z południa na północ zaobserwowałam opady i to dość intensywne trwające ok góra 10 minut. A swoim zasięgiem objęły tak z 3/4 miasta, nie docierając nawet łaskawie na jego krańce........
Ale ponieważ udało mi się już co nieco ostatnimi czasy z lasu wytargać, to postanowiłam wczesnym rankiem przy już wysokiej temperaturze jednak do tych lasów na grzybka wyskoczyć. I co tutaj wiele by nie pisać w lasach sucho tak, że wszystko trzeszczy. Suche piaszczyste drożynki, suchuteńki mech, liście pod stopami szeleszczą jakby to już jesień miała być. Jakoś tak po głębszym zagłębieniu się w leśne otmęty i uważnym przyjrzeniu nadzieja na znalezienie czegokolwiek powolutku zaczęła mnie opuszczać. Ale jak już jestem w lesie, to pomijając grzybowate postanowiłam jednak rekonesans odbyć. Nigdzie mi się nie śpieszyło, to i spacerek powolny, a oczy i tak na boki spozierały i w mchu i liściach wypatrywały czy a nóż coś tam nie wyrosło. I z coraz większym zdziwieniem stwierdziłam, że jednak grzybki nawet w takich warunkach o "suchym podłożu" radę dają. A to się zdarzyły kępki czernidłaków, a to kawałek dalej wyrosła
gąska, a później jeszcze kilka. Były też lekko podsuszone podróżniczki, muchomorki gdzieniegdzie się też natrafiło. I z innych prze zemnie nie zbieranych w trawach wśród brzózek w zdziwienie mnie wprawiły pierwsze wielkie jak talerze
olszówki. Pod dębami natomiast znalazłam pierwsze
zajączki, w grupkach i solo, z tym, że jak to one do cna były nafaszerowane. Pierwsze swoje kroki skierowałam w brzeziny i opodal nich znalazłam 2 pięknie wyrośnięte
borowiki szlachetne. Dodatkowo udało mi się zebrać 8 koźlaczków. I w brzózkach to by było wszystko. W regularnym lesie iglastym przyznam ze smutkiem jedynie suche jak wiór szyszki, igliwie, suche mchy i to wszystko. Natomiast w lesie mieszanym udało się znaleźć 6 cudownie wyrośniętych i o dziwo bez robaka
borowików usiatkowanych. Pierwsze w tym sezonie. Myślałam, że już ich nie zobaczę. Ale udało się. Pięć z nich rosło rodzinnie na niewielkiej przestrzeni. Zbierałam je, a wcześniej podziwiałam i fotografowałam z mocno bijącym z emocji sercem. Radość niesamowita. Również w lesie mieszanym w 3 miejscach znalazłam dość stadnie rosnące piękne
kurki. Tak po podzieleniu ich to można powiedzieć ze 30- średnia miska. Dodatkowo łupem padło ok 8
maślaków ziarnistych. Pomimo dotkliwych braków opadów las mnie naprawdę super zaskoczył. W życiu nie myślałam, że cokolwiek z jadalnych uda mi się znaleźć. A jednak. Z nostalgią i ogromną tęsknotą oglądam wpisy osób zbierających całe setki
borowików. Może jeszcze coś i na moim terenie takiego się zdarzy. Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam życząc pełnych i koszy i cudownych chwil w lesie :)