© fotografia została załączona przez informatora o grzybobraniu; z pytaniem o jej wykorzystanie poza ramami systemu monitorowania występowania grzybów grzyby.pl należy kontaktować się bezpośrednio z autorem fotografii a nie ze mną (kontaktu do autora zdjęcia zwykle nie posiadam)
Dziś niczego sobie. Las sosnowy, godzin 4 i pół, kilometrów w nogach z 6, podgrzybków ze 150. W rozmiarach od słoiczkowego po średnie (tych już nie za wiele). Głównie ze mchu, kilkanaście z igliwia, też podszytego mchem. Grzyby w małych grupkach, czasem pojedynczo – to w miejscach mocniej przetrzepanych. W większości zdrowe, jak kalifornijski japiszon po zupie z ekologicznej brukwi z kiełkami rzodkiewki. Ale, niestety, już całe połacie lasu jałowe, grzybnia nie nadąża produkować kolejnych owocników. To była chyba ostatnia (przynajmniej na czas jakiś) szansa na relaksowe zbieranie, łykend przetoczy się przez łaskie lasy walcem społecznego zapotrzebowania na susz wigilijny i słoiczki z marynatą. Ale ja nie o tym. Kiedy zdarza się spacer po jakimś lesie w porze wybitnie niegrzybowej, człek sobie myśli – "oczywiście, teraz się nic nie znajdzie, ale co tu się musi dziać z grzybami w porze wysypu!" Tylko że... no, wiadomo, piekielnie rzadko (czas, praca, obowiązki) ma się szansę na ten moment trafić. A mnie się udało. W środę. Mało, że Ldzań nie puszcza, że zero konkurencji i cisza, to jeszcze, po deszczu i cieplejszych nocach wstrzeliłem się idealnie w punkt. Bo wysypało. Najpierw zapuściłem się w gąszcz trawiasto-jagodzinowy. Coś pykało, wreszcie taka sytuacja: pod młodym dębczakiem leży zmurszała opona od ciężarówki, w środku – kilka niedużych podgrzybków. Rozglądam się wkoło, widzę następne, wycinam, ale ciągle pojawiają się nowe. Zaczynam chodzić po spirali. Po jakimś pół milionie okrążeń otrzeźwiałem, doszedłszy do wniosku, że siły szatańskie mnie napadły i będę tak krążył do końca swoich dni, w ramach kary za notoryczne odopuszczanie rodziny na korzyść leśnych rozrywek. Spasowałem. To była pierwsza siata grzybów. Droga do następnych miejscówek prowadziła jak raz przez feralną oponę i oczywiście ONE DALEJ TAM BYŁY! Wyrwałem się i uciekłem, już serio przestraszony :-P Poczem wlazłem w dwa rachityczne, sosnowe młodniki, kompletnie niepozorne i pomijane przez wszystkich. Dałbym się również nabrać, tyle, że przyzwyczajony jestem do chłopskich bieda-lasków i wiem, jakie cuda potrafią wyciąć. Jak na rozmiar areału, stan i zdrowotność zadrzewienia wyniki okazały się rewelacyjne. Na każdym kawałeczku zdatnym do grzybowej egzystencji panoszyły się brązowe łebki do tego stopnia, że trzeba było uważać, gdzie się stawia stopy. Druga siata. Po przerwie na śniadanko :-) zacząłem się włóczyć po górkach w bezpośrednim sąsiedztwie pojazdu. Tu i tam coś się pojawiało, jednak osłupiałem, zobaczywszy przy leśnej ścieżce pole 5 na 5 metrów dosłownie wysypane ciemnymi kapeluszami różnych rozmiarów. Całe szczęście, że nikogo w pobliżu nie było, bowiem rozgłośne jęki przetykane baaaardzo niecenzuralnym słownictwem prawdopodobnie wskazywały na całkiem inny rodzaju ekstazy. Normalnie cud i tajemnice przyrody. Nie zbierałem przepisowo, tylko czołgałem się od grupy do grupy, a urobek odnosiłem na jedną kupkę, a oczyszczenie zdobyczy zabrało mi dobry kwadrans. To była trzecia siata. Z uwagi na drżenie kolan i ogólne osłabienie mentalne (i to mimo kilku drugich śniadanek!) odpuściłem dalszy ciąg zbierania. W sumie wyszło jakieś osiem kilo grzybów, w oczywisty sposób wynik ten nie był wynikiem nadzwyczajnych uzdolnień, lecz raczej dzikiego fartu i niesamowitego zbiegu okoliczności. Dowód w załączniku foto. A wszystkim życzę podobnego przeżycia jeszcze tej jesieni. I powidoków przed zaśnięciem. PS. Pewnie dzisiaj przedefilowałem gdzieś w pobliżu Baci, zamiast na obwodnicę prawie udałem się do Warszawy :-) szczęśliwie znalazłem zjazd w pobliżu Pawlikowic. PS 2. Ktoś w ubiegłym tygodniu był uprzejmy podać w wątpliwość wiarygodność doniesień z południa wobec pustyni z drugiej strony miasta. Otóż ja nie łżę. Coś tam mogę podkolorować w relacji, ale na gruncie faktów i liczb nie posuwam się do fałszerstwa. Musieliby zresztą łgać wszyscy. Czcigodny Admin, na gruncie wiedzy przyrodniczej na pewno potrafi rzetelnie objaśnić tę, rzeczywiście dostrzegalną, anomalię.