Deszcz potrzebny, bardzo potrzebny... Ale czy nie mógłby choćby w poniedziałek spaść? Trudno się chodzi po górskich stokach, na dodatek obsypanych kobiercami liści... Trudno cokolwiek wypatrzyć w bukach, tym bardziej, że trzeba się skupiać, żeby nie zjechać w dół... Trudno chodzić, gdy peleryna szeleści i woda ci spływa prosto w kalosze 😂. Ale nic to... Listopadusek -novemberusek zaliczony 🤗 ( nie mój ci on 😏), ale był, błyszczący kroplami deszczu i w liściach zakopany 😁. Do tego sporo
ceglasi, w zadziwiająco dobrym stanie (wzięty jeden, mały, bo najpiękniejszy 🤗).
Rydze pochowaly się
w rudych liściach- niestety bardzo skutecznie 😒.
Pieprzniki trąbkowe niewidoczne, bo przy deszczu liście ściemniały i trudno było cokolwiek wypatrzyć 😁. Gołąbki czerwone i
mleczaje chrząstki mają się dobrze, choć i one, podobnie jak my, przemoknięte były 😆. Choć wynik marny, ja wiem, ja to po prostu czuję, że po tym deszczu, gdy słoneczko zaświeci, wszystkie te małe
prawdziwki, które gdzieś tam w liściach się poukrywaly, wyskoczą jak grzyby po deszczu, ku naszej radości 😇, bo jakże inaczej być może 😁. I po raz kolejny, namierzony
naziemek kozionogi ( na ziemi rośnie, ale nogi to on koziej raczej nie ma 😁), wg opracowań, na czerwonej liście, ze statusem E ( choćby dlatego warto po lesie hasać 😁💪). Na dodatek, żółtoczarne piękności, w zmasowanym ataku, dziś oceany liści przemierzaly 😊. Jedna to chyba z 20 cm miała - jak zyję, taką pierwszy raz widziałam 😇😄. Deszcz w końcu dał nam radę, ale i tak było warto, choćby dla listopaduska - novemberuska, który zdrowym jak
rydz się okazał 🤗. I choć nie poszczęściło nam się tak, jak na Podkarpaciu w czwartek, to i tak się cieszę, bo choć zmokliśmy, to... na listopadówe smutki - las 🌲🌲🌲😊