Gdzie nogi poniosą. Dzisiaj poza utartym szlakiem, solo, w poszukiwaniu mitycznych
prawdziwków wielkości bochenków góralskiego chleba. "Bochenków" nie było, no może pół 😆. Za to "odkryłem" lasy o których istnieniu nie miałem pojęcia. Na zmianę połacie starodrzewu świerkowego, bukowiny i jak również ich wymieszania w róznych proporcjach, czasami z jarzębiną zachwycały mnie jak dziecko w sklepie z lizakami. W cudnej bukowinie natrafiłem na duże stanowisko wielkiego, jędrnego
lejkowca dętego. Kominy były tak wielkie jak chłodnie elektrowni Jaworzno III. Znudziło mi się po pół koszyka...... aksamitki rosły w bukach, jodłach, jagodzinach, w przepaściach... koszyk zapełnił się szybki a przez padający deszcz stał się ciężki jak dzisiejsza pogoda. Zaczęlo tak lać że musiałem schować głeboko w plecaku lustrzankę. Mgła nie dawała szans na zbytnią orientację więc się trochę pogubiłem. Wycieczka wydłużyła mi się o jakieś dwie godziny. Dobra, pewnie przynudzam. Teraz czas na ognisko i wsłuchiwanie się w rykowisko. Bye.