Szajba... W porze wcześniejszej niż legendarny "blady świt" czyli o absolutnie nieludzkiej siódmej rano "poczołgałem" się do lasu... Chyba diabeł mnie podkusił...;) W lesie, jak to w lesie, drzewa, krzaki, coś tam ćwierkało... I ani żywej duszy. Żadnego zbieracza, żadnej zakładowej wycieczki na grzyby...????? Dziwy i cuda. Przecie w nocy padało, było w miarę ciepło... Ale przecie nie będę naganiał ludzi kijem, "nie chceta, nie łaźta", sam se pozbieram..:P Początek podgrzybkowy, a z pięć-sześć i hop, wyskoczył pierwszy małpolud czyli borowiczek.. :) Pięć kroczków i drugi, a potem...
A potem znowu "podcipki", ze trzy, a potem znów
borowik, a potem drugi, a potem... I tak troszkę do znudzenia. Na jednego borowiczka trzy-cztery
podgrzybasy.
Maślaków "od cholery i trochę" ale z premedytacją nie zbieram bo "się mażą" i lepią, a gdy przypominam sobie ich czyszczenie, to włos mi się jeży na głowie i wszelakich innych częściach ciała, brrrrrrrrrrrr.... I łeeeeee...
Po dwóch godzinkach z haczykiem skończył mi się koszyk... Ogółem "się zebrały":
44
borowiki
112
podgrzybki
2
ceglastopore
Znakomita większość "darów lasu" młodziaki, takie, że z mchu ledwie czubki kapeluszy wystawały. Czyli nadzieja na poważniejsze "prawdziwkowanie" jeszcze nie zgasła... :) I co najważniejsze, nie poleciałem w środek puszczy, łaziłem "tu gdzie zwykle", a grzybów nie trzeba było szukać na kolanach i w zakamarach. Rosły normalnie czyli "między drzewami"...;)
O dziesiątej byłem już w chałupie... Mimo uroków wczesnojesiennego lasu i świeżego wozduchu, to jutro nie idę...
Ostatnio Pani Tuśka histeryzowała, że jej wycinam i | "wogle" "grzybowo "robie koło pióra", to siedzę na tyłku i suszę urobek. I gdyby się przypadkiem wybrała do "mojego lasu", to niech sobie hasa do woli...;) Serce mam "mientkie"...
Dłużej kroiłem i czyściłem "te cholery" do suszenia niż zbierałem... Odpadł jeden prawdziw i dwa
podgrzybki czyli zdrowotność nadal mocnoooo powyżej średniej.. :)