podgrzybki,
prawdziwki i
kozaki. W lesie bardzo sucho
10 X 2018
Trzy dni urlopu. Trzy dni i tyle roboty. W domu, w ogródku, w piwnicy, więc najpierw miałem nie iść w ogóle, później tylko ot, tak, na chwilkę zobaczyć z krajuszka, czy przypadkiem coś się nie dzieje - skończyło się jak zwykle. Wstałem przed świtem, dwoma mocnymi kawami
wyostrzyłem wzrok, jak brzytwę na pasku i pognałem. Niech sobie rosną "Himalaje" odkładanych prac, niech jeszcze ten dzień trwa "orogeneza" spraw odłożonych - mnie nie ma.
Cóż opowiadać? Nietęgo z grzybami w moim lesie. Pięknie, jesiennie, ale nieprawdopodobnie sucho. Jako miejscowy i znający teren, różnych chwytałem się środków. Odwiedzałem borowiny i paprocie na wydmach, wysokie trawy i usłane opadającymi już powoli liśćmi buczyny i brzeziny. Nie zapomniałem o przepaścistych, ale suchych teraz i wyścielonych nieco wilgotnym mchem rowach melioracyjnych. Wszędzie to samo. Nieliczne grzyby z rzadka porozrzucane po lesie na pokuszenie grzybiarza. Tyle tylko, aby w ostatniej chwili rozdmuchać gasnącą już iskierkę nadziei. Zaglądałem do tylu różnych miejsc, że kiedy około południa, dźwigając już pełny koszyk, napotkałem znajomego Dziadka,
mogłem na postawione pytanie zgodnie z prawdą odpowiedzieć, że "byłem wszędzie". Pozdrawiam wszystkich grzybochodźców.