Dziś miało być inaczej. Mieliśmy z Żoną pojechać i pożegnać sezon 2017. Piękna pogoda zachęcała do udanej wycieczki. Niestety, Moja Biedna Żona musiała zostać w domu bo zaatakował ją jakiś paskudny wirus... W zastępstwie, w lesie pojawili się Moja Mama i Brat. Ludzi w lesie niedużo ale i las szykuje się do zupełnie innej pory. Grzyby coraz starsze, wręcz stare. Już nie pojawiają się nowe muchomorki,
sitaki,
maślaki pstre czy
gąski.
podgrzybki, których w ogóle w tym roku było jak na lekarstwo i nie grzeszyły urodą, jakby całkiem wyparowały. Gdzieniegdzie na piasku
maślaki zwyczajne, część z nich jeszcze młoda. Jedynie
prawdziwki chcą jeszcze za wszelką cenę walczyć o przedłużenie sezonu. Wciąż pojawiają się młode. Cóż z tego, jeśli nogi odpadają w 95% a zabiera się do domu może 60% znalezionych (kapeluszy). Ale frajda ze znalezienia takich cud jak na zdjęciach nie do opisania. Zbiór całkiem udany, bo
prawdziwków znalazłem całkiem sporo - 71 (w ubiegłym roku gdybym tyle zebrał to byłbym w niebie a dziś piszę że sporo, no cóż taki rok). Ale trzeba dużo chodzić, uważnie szukać i jednak mieć swoje sprawdzone miejscówki. Są lasy puste jak wiosną. I tylko Mojej Kochanej Żony mi żal. Bo za tydzień to już raczej... Ale kto wie. Ten sezon jest niezykły. Pozdrawiam najwytrwalszych.