Poranek pochmurny, ale ciepły. Dość wilgotno za sprawą przelotnego deszczu. Mimo soboty czasu niewiele, więc decyzja o odwiedzeniu lasu, w którym zawsze liczyć można było na różnorodność grzybów: brzozy obdarowywały
kozakami- babkami i czerwonymi, brzegi na styku ze świerkami- prawymi, a w świerkach królowały
podgrzybki. Na miejscu okazało się, że las (raczej wąskie pasy świerków, brzóz i gdzieniegdzie buków), z którego jeszcze we wrześniu przywiozłam sporo grzybów, poddawany jest radykalnej przecince. Może coś tam jeszcze urośnie, ale nieprędko. Wobec tego zrobiłam odwrót i kilkaset metrów dalej odwiedziłam las mieszany. Ten dla odmiany dziczejący bardzo, pełen samosiejek, z dość dużymi obszarami traw i jeżyn. Liczyłam na
zajączki na obrzeżach, tych jednak nie było. Udało mi się za to znaleźć
kurek w ilości wystarczającej na rodzinną, niedzielną jajecznicę, trochę
podgrzybków (i małych i większych). Na zakończenie zbiorów zlitowałam się nad 5
kaniami stojącymi na brzegu lasu. Nie widziałam żadnych grzybiarzy, więc zapewne padłyby łupem ślimaków :) Myślę, że jeszcze będzie za czym pochodzić po lesie, skoro pojawiają się małe grzyby, a zaskrońce jeszcze nie śpią. Może nie będą to zbiory jakoś szczególnie obfite, ale na pewno nie pozwolą mi na siedzenie w domu w wolnym czasie :)