Witajcie. W końcu nie wytrzymałam i wybrałam się do lasu. Już na parkingu starsi pańswto poinformowali mnie, że jest wysyp! (w bagażniku mieli nazbierane dwa wiaderka
podgrzybków i jeszcze szli w las) a samochodów zaparkowanych było 5, no i mój szósty a godzina niezbyt wczesna, bo przed dziesiątą. Szłam wzdłuż drogi i faktycznie grzybki trafiały się jeden po drugim. Nawet spotkałam stado
kani (było ich kilkanaście)- w drodze powrotnej zerwałam 4- będą na kolację. Dłuższy postój zrobiłam nad pewnym bagienkiem, żeby sprawdzić, czy są
prawdziwki a i
kozaka czerwonego w ubiegły tygodniu tu znalazłam. No więc prześlizguje się między gałęziami (bo tam dosyć gęsto i nie każdemu chce się tu zaglądać) i aż mnie zatkało! Znalazłam tam w sumie 10
prawdziwków - radość ogromna, ale krótka, bo osiem z nich nie nadawało się do niczego- tak zaatakowane przez robaki! Nawet z kapelusza nie było jak wykroić choćby jednego kawałka. Poszłam dalej, a tam już tylko same
podgrzybki. Podana przeze mnie liczba sztuk na godzinę jest nieco zaniżona, bo w trzy godziny zebrałam 356
podgrzybków, do tego dochodzą nieszczęsne
prawdziwki i
kanie. W lesie zostało jeszcze sporo, ale było mi już ciężko to wszystko dźwigać, więc wróciłam do samochodu. Wszyscy, których mijałam w lesie, wiadra czy kosze mieli wypchane po brzegi. Zrobiłam już porcję sosu a resztę
podgrzybków oddałam sąsiadce. Śmiało można powiedzieć, że to jest prawdziwy jesienny wysyp. Jutro chyba też pojadę! Pozdrawiam :)