Las sosnowy, 144
podgrzybki głównie w jednym miejscu. Młode ze starymi pół na pół, ponadto podobna ilość spleśniałych. W tym lesie to nie koniec.
Wymyśliłem sobie Tworóg po przestudiowaniu ostatnich doniesień, bo te udane grzybobrania jakby na wschód i północ. Wybrałem miejsce, w którym do tej pory jeszcze nie byłem, ale nie powiem, gdzie dokładnie. Poszedłem po prostu drogą przed siebie, od czasu do czasu w lewo lub w prawo wpadając do lasu nie robiąc hałasu. Lasy zasadniczo tylko sosnowe, w różnych modyfikacjach, z małymi domieszkami innych gatunków. Tu i ówdzie grzybki były, nielicznie występując przede wszystkim na mchach, do których doprowadził mnie mój grzybiarski nos, stary i pokrzywiony, ale nieźle niuchający. I tak sobie spacerując po 3,5 godz. doszedłem do miejsca daleko od szosy, które wyglądało tak, jak lubię: stare sosny, młode świerki, gęsty i pulchny jak wata dywan zielonych mchów, poprzetykany jagodzinami i rzadkimi brązowymi już paprociami. Czysto, bez traw i igieł, a brązowe w różnych odcieniach łebki i łby prawdziwie co krok. Tak co krok, że wpadłem w amok, prawie nie podnosząc się z kolan, tnąc podgrzybkową wiarę, niczym Longinus Podbipięta skośnookie łby na kresach. Z transu wypadłem dopiero, gdy po kolejnym powstaniu z klęczek pełny kosz wychylił mnie niebezpiecznie z pionu. Sprawdziłem czas, walczyłem bez odpoczynku równo godzinę, pozbawiając życia około setki brunatnych. Postanowiłem już iść prosto do samochodu, bez oglądania się w dół i na boki, żeby nie kusiło. I tak jeszcze wrzuciłem po drodze do kosza kilkanaście ładniejszych okazów, cóż, siła nałogu... Z pozdrowieniami dla tych wiernych lasowi cały rok i dla tych, którzy zaczęli wątpić w udane zbiory. Wyjątkowo zdjęcie kosza, dla niedowiarków, ładniejsze muszą poczekać, bo mam problemy z elektroniką. W tajemnicy powiem, że za tydzień jeszcze tam będą nadal, może już nie tak dużo, ale zabawa będzie i tak.