Niemożliwe stało się możliwe!!!😁 77
prawdziwków, 40
ceglasi, 9
kozaków czerwonych, 4
podgrzybki, 3
kurki, 1
kania w moim cudownym, przeokrutnie suszą wymęczonym lesie sosnowo-dębowo-brzozowym. Takie niespodzianki to ja i owszem... pełnymi garściami, koszami, wiadrami, skrzynkami, bagażnikami, przyczepkami itp. itd... a nawet tirem od Arturo 😁😁
Nic nie wskazywało na to, że dzień wczorajszy tak udany będzie, wszkże susza wszechobecna niemiłosiernie nad przyrodą się znęca. Bardziej chyba z obowiązku bycia w lesie niż z przyjemności między dęby i sosny zajrzeć postanowiłam, oprócz wyschniętej ściółki, paproci, zwiędłych liści na krzakach i drzewach niczego się nie spodziewając. Bez koszyka, z nosem na kwintę spuszczonym próg lasu o 11 przekroczyłam. Naiwność chyba jednak gdzieś w podświadomości siedziała. Z grzybiarskiego nawyku wzrokiem po ściółce, pod krzaczkami, po mchach przebiegałam, aż tu nagle... o matko!...
prawdziwki! Zygmunt! Zygmunt! choć zobacz!:- D 6 małych łebków z meszku wystawało, najcenniejsze główki i najbardziej pożądane. Przycupnęłam, oczy w teren wypuściłam i jeszcze 3 w pobliżu wypatrzyłam. Nos trop zaciągnął no i zaczęło się moje po lesie bieganie, jak i w każdy kąt jego zaglądanie. Pięć kroków w przód, dwa kroki w tył, od prawa do lewa, ruchem posuwistym, obrót, rundka wokół drzewa i znów nazad... i tak dalej i tak dalej. Efekty powyżej wyszczególnione. Leśne milczenie nareszcie przerwane, w końcu było do kogo gadać, co całować i przytulać, pokląć trochę na robale... czyli po staremu, jak za dawnych, dobrych czasów;-) Wszelkie zaburzenia psychogrzybowe do normy powróciły... YES!! 😁😁