Zrezygnowałem z "sesji" popołudniowej. 371
podgrzybków. Na zdjęciu pierwszy z trzech koszyków.
Plan na dzisiejsze grzybobranie wziął w łeb. Wieczorem, przy pierwszej lampce wina, no może przy drugiej;-)) obmyśliłem chytry plan na dzisiejszy poranny wypad do lasu. Ale od samego początku nic się nie poukładało. Wczorajsze popołudniowe wyjście z moimi dziewczynami pokazało, że zdecydowanie trzeba wejść głębiej w las, by coś nazbierać. Więc plan był taki by wejść duktem w las najdalej gdzie się da, tam gdzie "normalni" grzybiarze się nie zapuszczają, czyli gdzieś na koniec borów, tam gdzie już wiatr zawraca:- D Dokąd może dojść "normalny" grzybiarz? Pewnie dotąd, dopóki mu paliwa wystarczy. Ile paliwa może wziąć ze sobą? Do obiwiadra to tak z czteropak mu się zmieści, a potem musi wrócić do bagażnika. Zrobiłem test, nie żebym musiał;-D, nie śpiesząc się między drugą a trzecią lampką wina, wyduldałem 1/4 paliwa tak w 15 minut. OK czyli godzina be wchodzenia w las przed siebie wystarczy. Skoro świt, 8:30 no powiedzmy, że rankiem:-)), po testach oczywiście zaspałem, podjąłem się realizacji planu. Po przejściu 100 metrów od campingu skręciłem na skróty przez las. Nie wiem dlaczego? Pewnie mój "malinowy nos" coś podświadomie wyniuchał. Poszycie lasu było pokryte rzadką trawą, a w tej trawce... świeżaki o średnicy do 15 cm. Po niecałej godzince posiedziałem sobie patrząc jak dwie wiewiórki bawią się w berka, puściłem kilka "kaczek" na pobliskim jeziorze, pomyślałem, że jak tak szybko wrócę z pełnym koszykiem będę miał przerąbane. Wróciłem na camp, przeliczyłem zawartość koszyka (118), nie musiałem zmywać, więc poszedłem dozbierać. W drugim było 158. Przypomniałem sobie, że tam gdzie zbierałem z Panią Vincentową w sobotę też było trochę trawy. Poszliśmy już we dwójkę i nie do wiary w 1/2 h 95 wypasionych
czarnych łebków, a nogi jak u Sereny Williams:- D. Moje dziewczyny jeszcze teraz z nimi walczą. Wszystko pięknie ale plan był inny, miało być daleko w las.