Kilka
prawdziwków, kilkanaście
ceglasi, kilka
zajączków, kolczakowo - kurkowa - żółta drobnica.
Niby niewiele, ale wystarczy i to z górką na zielony kwadracik na mapie. Obadajcie: weekendowiczów od 15 sierpnia w Beskidach były grube tysiące. Wystarczy że wspomnę, że dzisiejszego popołudnia korek do świateł od strony Wisły miał co najmniej 6 km. Ale jakoś tak się złożyło, że Tazok jechał akurat w przeciwnym kierunku :). Było trochę po 17.00 jak wszedłem w breński las. Czemu tak późno ? Ano temu, że wyjście w góry czy do lasu w takie weekendowe dni, w takiej ciżbie letników, prędzej może być stresogenne niż uspokajające. A tak... Spedziłem fantastyczne dwie godziny wzdłuż leśnickiego strumienia, w towarzystwie ledwo, ledwo płynącego strumyka, w chłodnej przedwieczornej dolinie, pachnącej żywicą, drzewami, ściółką i rzecz jasna grzybami;). Nie wpadłem w żadną dziurę, nie złapałem kapcia, nie połamałem leśnej "infrastruktury", nie zeżarli mnie wilcy ani dzicy, nawet misio mnie nie pogonił. Normalnie nuda. Zająłem sobie czas wyłażeniem co chwilę na czworakach po kolejne
prawdziwki i
ceglasie, po strumykowych brzegach. No weź upoluj takiego gagatka jak na foto bez raków lin i poręczówek... na zdjęciu - niby betka ale w realu to niezła przygoda :) I tutaj westchnę cichutko do tych płaskich nizinnych wielkopolskich, dolnośląskich czy kujawskich lasów. Hektarów kniei równych jak stół, z piękną ściółką i podszyciem, dostępnych nawet w tenisówkach i wyjątkowo przewidywalnych. Jest tylko jedno ale... one, te piekne nizinne lasy muszą jeszcze czekać na swoje pięć minut, na deszcz, na wilgoć, by i u Was grzyby ruszyły, i dały radość z ich znajdywania. Tymczasem mój górski las nadal w formie, choć to nie żaden wysyp, ale radocha tęga. Ze znajdowania
ceglasi po mega długim weekendzie, z lasu bez ludzi, lasu z borowikami, dla wielu z Was - z kompletnie innego "leśnego świata", świata z najprawdziwszymi grzybami. Pozdrawia Tazok