Nie ma jak Brenna. Nie ma jak na swoich śmieciach, lasy namoknięte do granic możliwości, wszędzie szumią wodospady, wilgotność zwrotnikowa, wszędzie wałęsają się salamandry ciesząc nasze oczy, nawet dość ciepło, swojsko, sielsko, anielsko. Po ostatniej wizycie na żywiecczyźnie i przeżyciu na własnej skórze tego nieprzeliczonego bogactwa, ciżby i kłębowiska grzybów, znów zamiast ciężkiej harówy poszukaliśmy relaksowo
borowików i
rydzów. Z całkiem niezłym skutkiem:
rydzów co najmniej 50 szt wzdłuż potoków i na podmokłej łące,
prawdziwków kilkanaście - ale to radocha nałazić się po mchach i znaleźć - a nie rżnąć przemysłowo jak harwester puszczę, brunatne
podgrzybki - ładne zdrowiuteńkie kilkadziesiąt sztuk, podobnie jak aksamitków - które wyjątkowo wcześnie w tym roku. Kosz dopełniły
kolczaki,
kozaki i kilka
kurek ametystowych. Samochodów w dolinie mnóstwo, spotkanych ludzi po drodze - jeden miły osobnik - szukający - jak i my świętego spokoju przed cięzkim tygodniem. Na załaczonym zdjęciu - ozdobna scenografia przyniesiona z dolin. PS: Wiecie, że grzyby nazywano kiedyś: "Dziećmi Nocy " - też nie wiedziałem - a kilka ciekawostek ze świata grzybów na beskidzkiejsalamandrze, link w pierwszym tazokowym dopisku.