Mając zgodę od żony na 2 h "spacer" po lesie (bo trzeba wracać do domu:- (), wyszedłem o 8-mej mając "świetną" strategię. Skoro wczoraj obrzeża Babiogórskich lasów miały do zaoferowania tak wiele, dlaczego nie spróbować na miejscu. Pierwsza łąka z brzeziną i pięć
koźlarzy w jednym miejscu, za chwilę jeszcze trzy. Pomyślałem, dumny ze swojej strategii, gdyby Adam Nawałka miał taką "sprytną" strategię na mecz z Kazachstanem, mielibyśmy 3 pkt zamiast jednego. Po godzinie pokonując kolejne różnice wzniesień, widząc jak ubywa wody w butelce (pusta butelka wróciła razem ze mną do domu), mając 8 grzybków w koszyku, moje zaangażowanie było takie jak u Agnieszki Radwańskiej na olimpiadzie w Rio. Ale mając w pamięci 39 medali naszych olimpijczyków na paraolimpiadzie pomyślałem "nie poddawaj się". OK ale została tylko 1 godzina, mało czasu. Mało czasu? Wenta na meczu z Norwegią, gdy było 14 sek do końca, mówił do swoich szczypiornistów "mamy dużo czasu". Pomyślałem dam radę i opłacało się, po następnych 30 min miałem już pół koszyka
kozaków i
ceglastoporych. 100 metrów od domku, na środku małej łąki, zobaczyłem czarną piłkę albo ogoloną głowę Michaela Jordana. Ale Jordan w Zawoi? Zaryzykowałem, albo to duży
ceglak, albo będę miał autograf Michaela:-). Jordana nie było ale 10 dużych zdrowych
ceglaków, schowanych w trawie, dopełniło koszyk do pełna. W lesie ogólnie słabo, na obrzeżach można coś znaleźć. Wprawdzie ilościowo znacznie mniej niż wczoraj, ale wagowo bardzo podobnie, za to w krótszym czasie.
Pozdrowienia dla wszystkich grzybniętych /te słowo bardzo mi się spodobało/ już ze Śląska.