Witajcie po bardzo dłuugiej przerwie :) W związku z tym, że w miniony weekend trochę popadało, przyszła pora aby rozejrzeć się po lesie. Pamiętając smak porażki z ubiegłego roku do głowy mi nie przyszło targanie koszyka ze sobą. Nawiasy mówiąc chyba nawet nie wiem gdzie on jest? W piwnicy? A może na strychu przykryty toną kurzu? Muszę go poszukać na wszelki wypadek ale coś czuję, że bardziej się przyda na jabłka niż na grzyby. Tak więc bez koszyka ale z nożykiem w kieszeni odbył się jesienny spacer. Niby padało ale wcale mokro nie jest. Widać, że deficyt jeszcze ogromny. Trafiłam tylko na dwa muchomory (a może aż) i to wszystko. Słusznie Paweł Lenart zauważył, że trzeba sporo szczęścia aby mieć się czym zatruć :) Na wrzosy się już spóźniłam, bo wszystkie przekwitnięte, a chciałam piękne zdjęcia porobić. Ale co się odwlecze... mam czas to sobie poczekam do przyszłego roku. W zasadzie na grzyby też mogę poczekać a co tam? Przynajmniej zaskroniec był miły i pozwolił się sfotografować. Wydawać by się mogło, że dwa fatalne sezony nie mają prawa zdarzyć się jeden po drugim ale wszystko właśnie ku temu idzie. Ja z kalendarzem nie żyję zbyt dobrze i cały czas mi sie wydaje, że mamy dopiero początek września ale prawda taka, że niebawem zawita październik- ostatnia deska ratunku lub gwóźdź do trumny. Jak będzie zobaczymy. Póki co przemiłe panie pogodynki zapowiadają piękną słoneczną pogodę, na którą oczywiście cieszymy się bardzo blee: (