Hm, jeśli napiszę, że dzisiejsze grzybobranie było udane to widząc po wpisach, nieco wyłamię się ze standardu raportów z beskidzkich lasów. Sprawa ma się tak: parking w Bukowej nie pomieścił wszystkich samochodów, które przyjechały w dolinę Brennicy. Pierwsze kilkadziesiąt, może kilkaset metrów, to wyłącznie pohukiwania i nawoływania „Józek!!”, „Dana!! Masz coś?!?! „; Burek! Wracaj! Itd. Itp. Dopiero w głębi dolinki pod górą Stołów zasunęła się dźwiekoszczelna żaluzja lasu, skończyła cywilizowana droga i rozmyła się ostatnia wydeptana ścieżka. Prawdę mówiąc po wczorajszym zwiadzie liczyliśmy na troszkę więcej, ale i tak koszyk Tazoka, musiałam wesprzeć reklamówką z Biedronki. Grzybogodzina, nie wpada w kolor żółty bo spedziliśmy w lesie ponad trzy godziny, a celem wycieczki była jaskinia pod Stołowem. Do rzeczy: u nas do kulinarnych wariacji zostawiliśmy dwa
szmaciaki, jeden grubo ponad kilogram ( te z biedronkowej reklamówki) a do babci Ani trafią do suszenia / jajecznicy / przetworów / kilkanaście
ceglasi ( co one mają w genach, że rosną i rosną ?? ) całkiem sympatyczny ale samotny
borowik, mniejsze mnóstwo
kurek, większe mnóstwo
kolczaków, po kilka
podgrzybków zarówno brunatnych,
zajączków jak i tych z czerwoną nóżką i o dziwo ( u nas ) dwa dorodne
kozaki. I ciekawostka: kilka twardzioszków czosnkowych. Po powrocie w dolinę, wróciły nawoływania, wręcz się wzmogły a parking pękł w szwach. O czym uprzejmie informuję: Sznupok PS po godzinie czyszczenia
szmaciaków już mam małe kalafiorki przed oczami, może ktoś z Was podpowie jakiś smaczny przepis na przyrządzenie tego genialnie pachnącego grzybami dziwoląga ?? /oprócz zupy krem bo ta już się szykuje /