A więc, zgodnie z obietnicą zdania relacji poweekendowej... Dzielnie obmaszerowałam chyba wszystkie moje okoliczne miejscówki i sytuacja wygląda następująco: lasy sosnowe o podłożu mchowym – kompletnie nic, zero, null!!! Tam, gdzie w zeszłym roku wynosiłam
podgrzybki garściami, tam aktualnie nie ma nawet śladu grzybów. To samo niestety w przecinkach brzozowych – ani jednego
koźlarza i
borowika. Inaczej zupełnie kształtuje się sytuacja w lasach liściastych (dęby, buki, olchy), gdzie szczególnie na skrajach lasów i w przydrożnych rowach, jest istne zatrzęsienie
podgrzybków zajączków (siedliska od kilku do kilkunastu sztuk). Niestety, jak to na zające przystało, lokatorzy nie próżnują (ale tragedii nie było, bo spośród wszystkich znalezionych, to tylko ok. 1/4 z robalem). Na skrajach lasów sosnowych, w wysokich trawach i w towarzystwie pojedynczych brzóz, piękne okazy
koźlarza babki (duże sztuki i ku zdziwieniu tylko te największe zdrowe, bo młodziaki zeżarte). Na polanach natomiast kilkanaście sztuk
kani (do wyboru, do koloru, bo od małych pałeczek, po średniaki, aż do wielkich talerzy). Gdzieniegdzie również po kilka sztuk młodego
maślaka, ale ilości śladowe.
Generalnie dwa wypady w ten weekend uważam za udane, chociaż z niecierpliwością czekam na wysyp
podgrzybków brunatnych, no i koniecznie niech pojawią się w końcu jakieś
prawusy, bo sezon bez chociaż kilku
borowików, to przecież nie sezon :) Jak jeszcze popada i utrzyma się aktualna temperatura, to będzie w czym przebierać.
Pozdrowienia dla wszystkich grzybołowów :) Niech deszcz, ciepełko i księżyc w nowiu będą z Wami!!! Darz grzyb!!!!!!!