Darz Grzyb!;) Zgodnie z tym, co zapowiadałem - w środę pojechałem głównie z nastawieniem na
koźlarze czerwone i pomarańczowożółte. Nakręcony po ostatnim, dobrym zbiorze, jechałem pełen optymizmu, chociaż (co może zabrzmieć paradoksalnie), zaniepokoiły mnie deszcze, które przetoczyły się od niedzielnego popołudnia do poniedziałkowego wieczoru ponieważ nie były to zwykłe opady a nawalne, związane z oberwaniami chmury na froncie chłodnym. Moje obawy niestety się potwierdziły. Po przyjeździe do Międzyborza poczułem się, jak na górskim szlaku - po polnych i leśnych drogach płynęły jeszcze strumyki a jak zacząłem chodzić po pierwszych, kozakowych miejscach to zdębiałem - prawie w każdym miejscu stała woda. Musiałem wiele razy modyfikować trasę mojej wycieczki z uwagi na duże rozlewiska i totalnie przemoknięty grunt. Po około dwóch godzinach krążenia po okolicznych skrajach, wszedłem na dobre w głąb lasu, licząc, że tam będzie lepiej. I było ale tylko pod jednym względem - mniej rozlewisk;-) Grzybów jak na lekarstwo. Incydent grzybowy, który wystąpił w niedzielę i był prawdopodobnie zalążkiem wysypu, został storpedowany przez niedzielno-poniedziałkowe oberwania chmury. Wiosna 2011 i 2012 była na tych terenach bardzo sucha a teraz, paradoksalnie, problemem stał się nadmiar wody. Moim subiektywnym zdaniem nastąpiła destabilizacja warunków do wysypu grzybów (całkowite pomieszanie proporcji w ilości wody, która jest potrzebna do wzrostu grzybów a faktycznymi opadami). W innych rejonach Polski może nie ma tego problemu - wiadomo, że pomimo niedużej powierzchnii naszej ojczyzny - warunki pogodowe w jej różnych częściach mogą i często są skrajne. I tak też bywa z grzybami - w jednych miejscach koszą a w innych - totalna klapa.;) Rozmawiałem z miejscowym grzybiarzem, który mówił, że w niedzielę wieczorem dosłownie modlił się z rodziną bo takiej ulewy jeszcze nie widział i bał się, jak to się skończy. Na moje oko to spadło tam więcej desczczu niż we Wrocławiu. Z grzybów dopisały tylko
kurki, które uratowały honor (ok. 40 dkg);-) Z innych jadalnych, które znalazłem to 4
kozaki czerwone i kilka szarych - tylko jeden zdrowy. I na koniec wrócę do komarów - depczę te lasy już 26 rok, mieliśmy skrajnie mokry rok 1997, który przyniósł powódź stulecia, bardzo mokre wiosny w 2009 i 2010 roku ale w żadnym roku nie było ich tak dużo. To, co wyprawiają z człowiekiem, który znajdzie się w lesie, woła o pomstę do niebios;-) Siadają i natychmiast kłują. Jest ich miliony, do tego na dokładkę mamy wysyp kleszczy - ich ilość też może przerazić i much, które wprawdzie nie gryzą ale tak upierdliwie latają, że staje się to męczące. Teraz meteo zapowiadają kilka dni upałów i w związku z tym będzie się kluć kolejne pokolenie wszelkiego dziadostwa;-) Jagody jeszcze zielone i na moje oko, trzeba jeszcze ok. 1,5 do 2 tygodni poczekać na ich dojrzewanie. Chociaż w takich komarowo-kleszczowo-musznych warunkach nie wyobrażam sobie ich zbioru.;-) Chyba, że w stroju astronauty.;-)) Mimo wszystko bądźmy dobrej myśli, gorąco pozdrawiam!;-)