Wreszcie i na moim terenie robi się kolorowo. Kolorowo, bo co niektórym grzyby w lesie się objawiają i to w takich przyzwoitych ilościach. Ja w najgęstszych krzaczorach spędziłam ponad półtorej godzinki. Dziś w panie nie było
maślaków, za oknem niby sucho, choć w nocy coś tam popadało, a więc połóweczki do kostki potraktowane aerozolem przeciw przemakaniu i do lasu. Nazbierałam wszystkiego 56 szt + kilka
maślaków.......
Według moich ustaleń miało być rankiem bezdeszczowo, a więc zamiast kurtki deszczówki, leciutki polarek. I tak jakoś szybciutko w moich lasach się znalazłam licząc na małe co nieco. Początek spędzony blisko dróżek- a tu mały
borowik, a tu jeden, drugi trzeci
podgrzybek- małe dodam tylko. Ale jak one tak blisko drogi rosły sobie, to nie wytrzymałam i w głąb lasu pognałam. A tam, to albo centralnie w pajęczynę wpadłam, kończąc z dyndającym na daszku pająku, a to jakieś gałązki oczu pozbawić mnie chciały, nie mówiąc, że te same gałązki tylko w listki ubrane sprawiały mi po drodze miły prysznic. Poruszałam się w mchu, igliwiu, szyszkach- niby to bractwo nie za bardzo wyrośnięte, ale i tak preparat nie dał rady- buty i skarpetki mokre. Z taką euforią zaczęłam z podłoża a to
podgrzybki, a to
borowiki wydłubywać, że na śmierć o fotkach zapomniałam. O smarcie przypomniałam sobie dopiero jak ostatniego
koźlarza prawie że zerwałam. Kosz prawie w połowie grzybkami napełniony, jaka przeszczęśliwa i mile przez moje lasy zaskoczona. Wreszcie nie jeden czy kilka, ale jak dla mnie dość sporo. Pogoda dopisuje, noce ciepłe, w dzień i słoneczko się nieraz pokaże, oby tak dalej i myślę, że za niedługo będą pełne kosze- buziaczki- serdecznie i cieplutko pozdrawiam :)