las mieszany - 11
borowików szlachetnych, 7 czerwonych dębowych
koźlarzy, kilkanaście
kurek.
Witajcie. W tygodniu przez 3 dni coś tam pokropiło, chłonne poranki dają trochę rosy, tak więc z mieszanymi uczuciami ruszyłem do lasu. Przez pierwszą godzinę masakra, czyżby bez zmian czyli bezgrzybie. Kilka
kurek ale przecież nie o to chodzi we wrześniu. I tak z każdym krokiem rozpadałem się na części, z każdym krokiem zostawiałem za sobą cząstkę wiary w lepszy świat. Aż tu nagle na skarpie ujrzałem jego, najdostojniejszego dzisiaj rozmiarem, wiekiem i urodą, Pana Czerwonego. Nie macie pojęcia jakie to uczucie po 3 tygodniach bezgrzybia móc usiąść znów koło niego na skarpie i pogawędzić, móc zdradzić mu najskrytsze tajemnice i pragnienia, móc go pogłaskać po aksamitnej główce. Własnie tak, po raz kolejny Pan Czerwony pomógł mi się pozbierać do kupy, wlał mi do serca potężną dawkę wiary i nadziei, świat znów się zrobił kolorowy. Skoro jest jeden to na pewno są i inne, być może nawet innego koloru "skóry". Z radością ruszyłem dalej i już wiedziałem gdzie skierować swe kroki. A na czerwonych dróżkach znów czerwone maleństwa, szaleństwo. W miarę jedzenia apetyt rośnie, właśnie tak, własnie tak było i tak się zakończyło. Powrót do domu obrałem przez prawdziwkowe dwie dróżki a tam? Tam z kolei białe szaleństwo, dziesiątki białych łepków przebijających się przez ściółkę i mchy. A że mam miękkie serce do domu zabrałem tylko te największe, jak można odbierać tym maluszkom uroki beztroskiego dzieciństwa. Pozdrawiam.