Zaplanowałem wolne aby ostatni raz w tym roku odwiedzić koleżanki, a przy okazji poszperać po lesie. A nuż coś się znajdzie. Zaczęło się pechowo. Mój futrzany budzik zamiast o czwartej to obudził mnie dopiero o szóstej. Dostał za to po łapach i za drzwi. Wszystko w biegu. Bułki słodkie w kieszeń, herbata w butelkę 6,20 wyjazd. Do Jeleśni dotarłem przed dziewiątą. Słońce tak ostre że wręcz oślepia. Ciepło. Koszyk w rękę i w las.
Zacząłem od strony nasłonecznionej. Niestety. Grzyby które napotkałem były tak wysuszone że wyglądały jak egipskie mumie. Smutny widok. Zero wilgoci pod stopami. Ciepły wiatr zrobił swoje. Tylko kilka
rydzy w jako takiej kondycji. Podłamany przeszedłem na drugą stronę tam gdzie cień. Tu nieco lepiej. Więcej wilgoci. W wąwozach gdzie płyną strumyki można jeszcze znaleźć całkiem ładne i zdrowe
rydze. Ja znalazłem 25. Cztery borowiczki z czego jedna była na wydaniu a pozostałe po rozwodzie. Do tego jeden ceglasty, też na wydaniu. Tak więc mam pare. Koleżanek nie spotkałem. Szkoda. Jako ciekawostka dodam, znalazłem okrytą patyną monetę 10 gr. pamiętającą zamierzchłe czasy. Sprawdźcie w portfelach czy się kasa zgadza. Ale nie w tych, tylko w tamtych. O 14,00 wyruszyłem w drogę powrotną. Chciałbym jeszcze w tym miesiącu odwiedzić Zagnańsk w którym nigdy nie byłem. Może tam spotkam Fijajum i wreszcie się dowiem jak ma na imię. Pozdrawiam, E.