Jeden
borowik i Lawendowy kosz
opieniek. A jak do tego doszło, to w "wypracowaniu" poniżej...
Środek nocy. Godzina 7,30. Właśnie się przewracałem na drugi bok, gdy nagle słyszę głos mojej Pani tonem nie znoszącym sprzeciwu. A ty to do której masz zamiar spać? A co to, do lasu nie idziesz?-A po co? zapytałem. Wiesz, słyszałam że
opieńki się pokazały. A ja tak je lubię. - Odrzekła zmieniając ton na przymilny. Gdy to usłyszałem, wyskoczyłem z łóżka i szybko - mydło rączka buzia, ciuch na lewą stronę, buty na głowę, czapka na nogi, rower pod pachę i w las. Bo życzenie mojej pani jest dla mnie rozkazem. Pojechałem na koniec lasu niemal pod samą Aleksandrię, licząc na szybki i łatwy zbiór. Ale to nie był dobry pomysł.
opieńki były, dosłownie mnóstwo, ale tylko ich nóżki. Większość kapeluszy zdążyła zjeść czworonożna konkurencja. Pozostawiając pojedyncze łebki. Gdybym tak miał dziubać, to pewnie do rana bym musiał. Spotkałem w lesie znajomego traktorzystę i ten mi poradził: idź tam gdzie w tygodniu była wycinka. Hałas wypłoszył zwierzynę i na pewno tam znajdziesz. Posłuchałem rady. I dobrze zrobiłem.
opieńki były wszędzie. Na pniach, w mchu, jagodzinach i gdzie tylko spojrzeć. Małe łebki wielkości czereśni aż się prosiły żeby tylko je zbierać. Były pnie na których mogło rosnąć nawet setka albo i więcej. Kłopot tylko w tym że trzeba je wycinać z niemal chirurgiczną precyzją. Zapełnienie koszyka Lawendowej zajęło mi trzy godziny, bez chwili odpoczynku. Dopełnieniem były małe
kanie, kozaczek,
podgrzybek i
borowik. Ale to tak po drodze. Moja pani aż oniemiała z zachwytu gdy zobaczyła pełen kosz. Jest godz. 20,20 grzybki już w słoikach a ja idę położyć się na lewy bok. Albo na prawy. Ciekawe co mi się przyśni. Byle nie grzyby. Chociaż...:-) Dobrej nocy.