Suche fakty są takie ze szału nie ma. Biorac pod uwage ze kilka nastepnych dni bede uziemiona w Bieszczadach postanowilam wyjechac w moje miejsce z ostatnim pożegnaniem. W glowie mialam pozostawione w niedziele opienki (zostawilam malenkie slodziaki, musialy się troszke podtuczyć) Zaniepokojona iloscią samochodow żwawo ruszyłam na wczesniej upatrzone pozycje. Okazalo się że po drodze dorwalam kilkanascie
prawdziwych bobaskow, troche rydzow i moze ze dwa
podgrzybki. Oczywiscie juz na miejscu zapelnilam koszyk opieńkami i w tempie expresowym postanowilam podjechac jeszcze w nastepny las.
Dojechał szwagier i juz we dwoje buszowalismy po półmetrowym dywanie dębowych lisci..... Gdyby mieć dmuchawe to w kilkanascie minut zapelnilibysmy koszyki a tak musielismy grabic te liscie zrobionymi z suchych gałezi specjalnymi drapakami 😂 Zabawa przednia! Obłowilismy się nieco w ten sposob choc niestety wiekszosc
prawdziwków dziurawa jak sito. W kazdym razie- wypad na koniec sezonu godny mistrza a wlasciwie moge powiedziec ze Krolowa jest tylko jedna! 😁
P. S. Moj mąż z 7 letnim synem założyli się o grubą kase, 10 zł, ze jeszcze pojde w tym roku do lasu.... No ja niby twierdze ze nie ale moj mąż radosnie parsknął pod nosem jak go o tym poinformowalam.