1 mocno poobgryzany
prawus, reszta
podgrzybki. Kilka krótkich przystanków i za każdym razem po kilka, kilkanaście
podgrzybków. Do domu nie przywiozłam nic 😁, bo
bo co coś znalazłam, to rozdałam po drodze widząc spacerowiczów z turlającymi się pojedynczymi grzybami w koszyku. Dziś gdyby nie data, to patrząc na na główną trasę pieszo-rowerową w Bargłówce i Trachach, można było odnieść wrażenie cofając się do X lat wstecz, że patrzę na pochód pierwszomajowy. Co wytrwalsi zawędrowali na dalsze typowo leśne ścieżki. Niestety byli i tacy, co gdzieś mają leśne dukty i pieszych, w tym wielu z dziećmi, psami, wózkami itp. i zapychali głównym traktem autami, bo ciężko dupy oderwać od siedzenia i się przejść. Dlatego pojechałam daleko, daleko, zaliczając nowe dróżki, w tym takie, gdzie musiałam tachać rower przez las, bo dróżka była bardziej rowem niż dróżką.
3 godziny włóczęgi. Zdążyłam do domu przed deszczem i chyba coraz bardziej lubię swój wehikuł, bo pozwala mi dotrzeć w zakątki, gdzie cisza, spokój i po prostu pięknie.