Tradycyjnie: głównie sosna, czasem domieszka dębu i brzozy. Mech i porosty 💚, a także wszędobylskie igły i one, cudne
podgrzybasy. Żeby nie było, że jeno one, to dodaję informacyjnie: kilka
maślaków pstrych, kilka
kurek, jeden
prawdziwek i... jeden on 😍, na głównym przedstawiony. Nie mam zapału takiego jak Zapaleniec ( pozdrówka), żeby grzybowym pięknościom imiona nadawać, ale tego nazwę. A imię mu dam Zapaleniec, bo zapału w chwili zmęczenia dodał. W lesie ptak jakiś ciszę nakazywał, wołając: ciii, cii. I tak było 😊, z wyjątkiem mojego krzyku jak Zapaleńca zauważyłam.
Mikołaj by się nie powstydził, mojego: hooo hooo 😉. A tak poza tym to cicho byłam, dwie piosenki grzybom nuciłam: "Wieża radości, wieża samotności i Pepe wróć ". Grzyby je polubiły, bo szukać bardzo się nie kazały. A rosły sobie tak, jak norma tegoroczna wskazuje: tu są, a tam nie ma... Rosną albo gromadami, albo parami, albo w samotności. Wszystkie je do serducha ( koszyka) równo przytulałam ❤️🧡💚. Ludzi niezbyt wielu w moim lesie, wyjątkowo karni i cisi dzisiaj byli. Jeden miły pan, wielkim koszem
zieleniatek ( innych oprócz jeszcze siwych
gąsek nie zbierał ), przeznaczonym na pierogi. Znaczy się zawartością kosza, a nie samym koszem. Jutro transport koledze do Sosnowca ma zawieźć ( ktoś coś ? 😊. ) Ogólnie wypad udany. Uwielbiam ten las, ale stwierdzić muszę, że liściaste 🌿🍂🧡 wyglądają teraz zjawiskowo. Grzybów dzisiaj nie liczyłam, bo zmęczona byłam. Jeden kosz poszedł do teścia, a michę koleżance dałam. Część zamrożona, część w słoiczkach, a część doopki na suszarce grzeje 💥.