Żeby nie było, że las zawsze dla mnie łaskawy i hojny. Kiepska aura, po obiedzie pierwsza myśl:sjesta i drzemka (a nigdy tego nie robię).
Wbrew rozsądkowi wskoczyłam na rower, aby się rozruszać i przegonić senność.
3 minuty do lasu i 15 minut szybkiego pedałowania w dziabrającym deszczyku ubitą drogą pełną dziur i kałuży.
O zmierzchu 10 minut przerwy na mchy, zabrane do woreczka (a fe!) 7 małych podgrzbków i zurick do domu.
Szprycha i szprychy w rowerze utaplane po łokcie. Ciuchy przemoknięte, pysk zadowolony.
Jutro Bargłówkę na grzyby można odpuścić, chyba, że gdzieś dalej jak się wie gdzie...😜