Już ostatnio kombinowałam, gdzie by tu w dalszych okolicach Poznania pojechać na takie prawdziwe grzybobranie, do
prawdziwych i bezkresnych lasów. Umawialiśmy się z bratem chyba od miesiąca. Przekładaliśmy wyjazd po kolei z wtorków na czwartek. Ale- jedno małe ale było- grzybów- czyli
podgrzybków w większych ilościach nigdzie nie było. Wbrew wszystkiemu wybraliśmy nasz kultowy las w okolicach Nowego Tomyśla. Zimno rankiem strasznie było, ale co tam ziąb, jak się siedzi w lesie. I tutaj nas niespodzianka nie miła spotkała- grzyby rosną i owszem, ale w dość rozrzucie wielkim. Zmarudziliśmy
w pięknej cichej okolicy całe dwie godzinki- a efekt tych wysiłków nawet nie zakrył dna koszyków. Uzbierało się ich może i z 50 szt, ale to były takie octowe maluchy, że ledwie w tych koszach było je widać. Krótka piłka i decyzja jednoznaczna- zmiana lasów. Też oczywiście bliskość Nowego Tomyśla, ale już z zupełnie innej strony. Godzina 11 meldujemy się w lesie. Miały być zagajniki, bo nie liczyliśmy na
podgrzybki. Udało nam się kilka z nich spenetrować, i tak powiem- znalazłam
borowika przepięknej urody oraz 6 pięknych dorodnych koźlaczków. Jakoś tak nam się stało, że jak już z zagajników się wydobyliśmy- trafiliśmy na las- las- sosna wysoka, mech, piaszczyste łachy, a tam
podgrzybków od groma. Dosłownie jak pod stopy spojrzałam- jednego widziałam, ale przy pokłonie wyskakiwały jak z procy wszystkie pozostałe. Potrafiło ich w jednym tylko miejscu rosnąć nawet do 20 szt. Kosz jako znak rozpoznawczy na ściółce stawiałam, a ja w kółko się kręcąc te ślicznoty z podłoża wyciągałam. Co dziwne- wszystkie jak jeden mąż na pięknych grubych nogach, a co do kapeluszy to te były jasne- prawie żółte, czy beżowe, a inne ciemno brązowe. Sporo grzybków w lesie zostawionych- pognite nóżki, jak i kapelusze. Dopiero co się pojawiły, a już podgniwają. Tak obfitował w zdobycze jeden jedyny kwartał lasu. W innych- gdy poszliśmy sprawdzić- to i owszem od czasu do czasu coś udało się znaleźć. Dodatkowo- z jadalnych- piękne młodziutkie miodóweczki- nie zbieraliśmy, oraz całe rzesze pięknych wyrośniętych
maślaków- też zostały w lesie. Tak na upartego, gdyby je wszystkie wyzbierać to by wyszły pełniutkie trzy kosze na osobę. Ja oczywiście zawsze jakieś mam kłopoty- najczęściej z cywilizacją. W lesie wyjmuję smarta, by zdjęcia porobić, a on mi komunikuje- " brak dostępu- jakiś błąd" i po zdjęciach. Dopiero jadąc z powrotem do domu udało mi się badziewie uruchomić- stąd fotka na parkingu. Wyjazd i całe nasze grzybobranie cudowne po prostu. Las, zero ludzi, cudowne powietrze. Były momenty, że stawaliśmy na leśnych drogach i w głowę zachodziliśmy jaki las na spacer dalszy wybrać. Taki po prostu "leśny zawrót głowy". Uwielbiamy te lasy, za ich różnorodność, piękno, ale i za kapryśność. Utrafić w miejsce zbioru- to czasami jest sztuka. Właściwie jeden parking tylko zaliczyliśmy, i tak w kółko się kręciliśmy. Moje zbiory dzisiejsze to 4,60 kg maleńkiego, a na koniec ciut większego
podgrzybka.
podgrzybka. Spokojnie mogę napisać, że ilość dziś zebrana to 500 sztuk. Tyleż też schylania. Cudownie spędzone chwile z lasem i tymi pięknymi
podgrzybkami, które podczas naszego pobytu ciągle zajmowały nam ręce. Wszystkich Was serdecznie i cieplutko pozdrawiam :)