Już od pewnego czasu za dużo nie kombinuję i jak ostatnio powędrowałam w zagajniki. W nocy popadało, były ostatnio
maślaków duże przyrosty, to tak sobie myślę: rzucę się na pewniaki. Świeżo po nocnym deszczyku, wszystko w kropelkach deszczu skąpane, niebo czyste, chwilami nawet słoneczne, uwielbiam takie klimaty. Oczywiście na miejscu wszędzie swą osobę wtykałam, tak, że sosny radośnie dzieliły się ze mną swoimi kroplami. Tak fantazji pofolgowałam, że mimo kaloszy spodnie całe mokre. Dzisiaj, ze spokojem plan sobie ułożyłam, i nie szwendałam się gdzie popadnie, tylko regularnie rentgenem
całość prześwietliłam. Deszcz pomógł jak tylko on potrafi. Wszystko wodą ociekające. Zielska i trawy po pas sięgające, ale jak tam nie iść, gdy wiem na 100%, że tam rosną
maślaki. A rosły i to doskonale. Po deszczu całe łebki mokre, oklejone okolicznymi porostami. Z początku ambitnie główki im czyściłam, ale jak zobaczyłam ile tego rośnie, to sobie i im zabiegów oszczędziłam. Nie znowu, żebym cały las przyniosła, ale wyglądały tak, że nie nadawały się do telewizji. Rosły piękne, wypasione, te prawdziwie jesienne. Czapeczki grubiutkie, żeby łebki nie zmarzły. Nogi też niczego sobie. Jest w tym moim zagajniku po prostu wysyp. Rosły i solo, i parami, ale też całymi stadami. Naschylałam się dziś za wszystkie czasy. Po powrocie do domu waga pokazała 1,970 kg, a i je policzyłam co do sztuki i zdrowych tych nie faszerowanych wyszło mi 253 szt. Zbierałam je ze spokojem, aby nie pominąć żadnego troszkę ponad godzinkę, no powiedzmy 1,15 minut. Natomiast w domciu jak sobie kawusię zrobiłam, i skubać zaczęłam, to na tej czynności spędziłam 3 godziny. Ale ja to lubię. Ja nie tylko lubię zbierać, ale też wszystko przy nich robić. Te jesienne z ciemnymi czapkami ja nazywam " latarenki". Uwielbiam o tym czasie je właśnie zbierać. I robić tak mam zamiar, dopóki nie wysypią się
borowiki,
koźlarze czy
podgrzybki. Dodam tylko, że jak jakiś większy piękny napotkałam okaz, to niestety po penetracji nożyka, musiałam się z nim rozstać. Korzonki niektóre wyglądały jak sito. Sporo takich niestety było. Największa przykrość jaka spotyka mnie po tak żmudnej pracy to to, że po zagotowaniu, kurczą się niesamowicie, i niestety niewiele ich zostaje. Ale odwdzięczają się i za to, wydzielając przy obróbce subtelny grzybny zapach. Jak to piszę, to za oknem pada- jest nadzieja na coś więcej i to nie dotyczy
maślaka. Czekam z utęsknieniem na piękny grzybny leśny peleton, bo jak na razie to nie tylko, że on w tyle, go po prostu nie widać. Spacer i zbieranie, oraz cała tego otoczka przepiękna. Jest jesień- oby z nami w tej co teraz formie jak najdłużej gościła. Serdecznie Wszystkich z mych mokrutkich nizin pozdrawiam. Megalo- specjalnie dla Ciebie- na foto - zostawiłam kilka ze skórką. Tak mniej więcej całość wyglądała- ściskam i pozdrawiam :)