25
ceglasi, 3
borowiki, kilka
zajączków, trochę
kolczaków i
kurek oraz....
rydzeeeeeee. Nareszcie uskutecznił się mój plan rydzowy. A wybierałem się na nie chyba ze dwa tygodnie i zawsze coś stawało na przeszkodzie. Poniedziałek to może nie najlepsza pora, ale nie miałem wyboru. Do lasu k. Jeleśni przyjechałem o 6,30. Temperatura minusowa, samochody oszronione, myślę sobie: oj nie dobrze. Ale co tam. Łyk gorącej herbaty i w las po stromym zboczu. Nie musiałem długo szukać.
Rydze wyszły mi na przeciw. Na małych łączkach z błotnistym podłożem po kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt sztuk. Mogłem przebierać i grymasić. Podobnie w parowach ze strumykami. Tam też ich nie brakowało. Po czterech godzinach miałem dwa pełne kosze. Takiego obrotu sprawy, się nie spodziewałem. Jeszcze spacer po lesie i dodatkowo
ceglasie. Te, chyba nie powiedziały ostatniego słowa. Znalezione nie były większe od szpulki nici.
Zajączki nie zachwycały. W lesie mnóstwo kolorowych grzybów. Tam gdzie więcej trawy i wody pełno czerwonych
muchomorów. Jest się czym zachwycać. A że pogoda dopisała, mogłem sobie tylko zawołać: życie jest pięęęęęękne. E.