Dobry początek Nowego Roku:-) Gdzie z pierwszą wizytą noworoczną, jak nie do lasu! Nie wyobrażam nawet sobie, żeby mogło być inaczej! Kogo przywitać w pierwszej kolejności, jak nie najlepszego, najwierniejszego przyjaciela, powiernika i pocieszyciela. Z grzybami, czy bez, z kleszczami, strzyżakami czy pająkami, z miękkimi dywanami mchu i traw, z kłującymi igłami czy delikatnymi listkami, z pachnącymi jagodami, poziomkami czy śmierdzącymi sromotnikami, z rowami, dołami czy bagnami, z chaszczami i drapieżnymi, ale jakże smacznymi jeżynami, ze śpiewem ptaków, szumem drzew czy wszechogarniającą ciszą, często z niespodzianką w postaci zwierzątka jakiegoś, w soczystej zieleni czy w szarej nagości, w słońcu i w deszczu, w dzień i w nocy, o każdej porze roku - kocham go przeogromnie, bezwarunkowo i bezinteresownie. I nawet, tak jak dzisiaj, unosząca się w powietrzu szarość, nie była w stanie odebrać mi radości, że znowu jestem w lesie. Przez nagie drzewa przedzierała się nostalgia, ze ściółki unosiła się refleksja. Myśli krążyły między koronami drzew. Wróciły wspomnienia zeszłorocznych wariacji grzybowych, nocnych pobytów i wszystkich cudownych chwil, spędzonych w jego objęciach. Oparta o wielkokoronną sosnę, na skraju lasu, na pagórku górującym nad otwartą okolicą łąk i pól, patrzyłam w dal przed siebie. Było jakoś tak niesamowicie uroczyście. Chwila, miejsce i czas na złożenie przyrzeczenia noworocznego pomyślałam, co też uczyniłam. W oddali, na pojedyńczej kepmie wysokich drzew na środku wyrębu, pozostawionych pewnie w celu naturalnego odnowienia i zachowania mikrosiedlisk, siedział czarny jak smoła kruk. Obserwowałam go przez lornetkę. Jego mądre oczy patrzyły w moim kierunku, a jego głośne, niskotonowe kra, kra odebrałam jako akceptację mojego przyrzeczenia. Do samochodu wróciłam jakaś lekka taka, pełna nadziei na dobry rok.