© fotografia została załączona przez informatora o grzybobraniu; z pytaniem o jej wykorzystanie poza ramami systemu monitorowania występowania grzybów grzyby.pl należy kontaktować się bezpośrednio z autorem fotografii a nie ze mną (kontaktu do autora zdjęcia zwykle nie posiadam)
Nie żebym na grzyby w Poznaniu na Plac Wolności się wybrała. Napisałam "Poznań", bo prawie z lasu miasto widziałam. Wczoraj w lesie tak się rozmarzyłam, pofolgowałam zmysłom, że już po przyjeździe wiedziałam, że moja osoba za długo miejsca nie zagrzeje. Jakiś gorąc we mnie uderzył, purpura na twarzy się dziwna pokazała, stwierdziłam raniutko, że to na bank gorączka leśna mnie opanowała. Czym się zatrułeś, tym się lecz. Jeśli tak mądrzejsi ode mnie stwierdzili, to nie ma co dyskutować. Tak więc bladym "świtem" do lasu na kurację pognałam. Jeszcze wczoraj kalkulacje pogodowe poczyniłam. Tak jakoś ze wszystkich dostępnych prognoz wynikało, że tak od 7 rano do 8 pogoda bez deszczu na bank- murowana. W nocy popadało. Myślę sobie: jeśli oni w tych prognozach tak o 1 godzinkę się tylko pomylili, to mam prawie dwie piękne godziny na leśne buszowanie. Tak się szybko uwinęłam, że w lesie za szarości wylądowałam. Powolutku, wydawało mi się, że ok wszystko pod kontrolą - ostrość widzenia w normie i wszystko wypatrzę. Obeszłam miejsce najpierw poboczami- jaśniej było. Jeden podgrzybek się trafił, za chwilkę następny. Czyli coś tam sobie rośnie, a ja całkiem dobrze widzę w tych szarościach. Na rowie kilka maślaczków znalazłam- średniaczki- te troszkę większe niestety faszerowane już były. Chwila minęła. Ruszyłam w las. Miejsca znane mi z niedawnych pobytów, ale tak jakby troszkę inne były. Przystanęłam, popatrzyłam naokoło i zdałam sobie sprawę, że to coraz mniej liści na krzewach las mi odmienił. Taki on jakby bardziej przejrzysty się zrobił, od razu zaczęłam lepiej widzieć w lesie "na dal". Kolorów płonącej czerwieni pod stopami- jak na foto Tazoka- niestety nigdzie nie znalazłąm, a szukałam pracowicie. Za to małe skupisko potężnych dębów rosło sobie na uboczu. I tu poszalałam- nie grzybowo. Poszalałam w opadłych cudownych liściach dębowych. Co prawda mokre dziś były i kiepsko szeleściły, ale liście jesienne pod stopami, to też rewelacyjne doznanie. Na poboczach lasu znalazłam trzy niewielkie kanie czerwieniejące. Las w który dziś się udałam, to głównie sosna, troszkę zakrzewiona pomniejszymi krzewami, na poboczach samosiejki dębowe, parę sędziwych dębów i to tyle. Podgrzybka znajdowałam tak od czasu do czasu, głównie na suchych kawałkach lasu z małą ilością mchu, a dużą igliwia. Całkowicie z głowy mi wyleciały dwa napotkane borowiki- w igiełkach sosnowych poutykane- jeden niestety robaki zasiedliły, ale drugim ze mną uczciwie się podzieliły. Nie powiem, że nic, ale powoli do samochodu wracając coś tam uzbierane było. Jak do samochodu to po swoich tropach szłam. Wiem, że miejsce na bank oglądałam, bo tam podgrzybki, może nie stadnie, ale się pojawiają. Tak sobie koło pokaźnej sosny przechodząc patrzę, a w jej pobliżu brzuchate szlacheckie jegomości, zebrane w wesołe kółeczko dysputę uskuteczniają. Przystanęłam- były te podgrzybasy ledwie widoczne. Zlane, ciemne kapelusze z igliwiem, mocno zakorzenione, właściwie prawie niewidoczne. Postałam, poczekałam, wymiany zdań posłuchałam, i dopiero, gdy konsensus panowie przyklepali- jedno moje cięcie nożykiem i w koszyku wylądowali. W ten oto sposób w dwie urocze godzinki spędzone w jeszcze październikowych klimatach nazbierałam może i niewiele- 15 maślaczków, trzy sowy, 27 baryłkowatych jegomości oraz jednego borowika. Przy wspomnianej sośnie rosło ich 7 szt. I znowu byłam w lesie, akumulatory doładowane, jesienny skarby się pojawiły, a ja już czekam kiedy znowu do lasu się wypali i coś z grzybków wytężając wzrok wypatrzy, Serdecznie Wszystkich pozdrawiam i zachęcam - idźmy w las- tam i pięknie i spokojnie i czasami coś się trafi:)