Wczoraj tylko 57 sztuk
prawdziwka. Ciężko było je wypatrzyć. Ale ja lubię taką zabawę w chowanego. Nawet znalezienie stówy nie daje tyle radości co widok zakamuflowanego w liściach, czy utopionego po sam czubek we mchu grzyba. Dopełnieniem radości jest moment, gdy wyciągając go z "domowych pieleszy", czuję w ręce pękaty i twardy trzonek. To są te najcudowniejsze sekundy grzybobrania. Przecież niejeden z Was zna to uczucie. Oprócz
prawdziwków trafił się 1
podgrzybek, 3 czerwone kozaczki, 1 babka i
kurki na sosik dla dwóch osób. Mnie amatorowi wypada cieszyć się ze swoich zbiorów. Co innego gdybym robiła to powiedzmy zawodowo. Ooo, wtedy nie wypadało by, niezadowolśnię, a nawet klasyczny foch byłby całkiem na miejscu. Są też dobre strony tak małej ilości grzybów - prawie zero ludzi, cisza, spokój w lesie. Podsumowując - nie tęsknię za mega wysypem, który szkodzi przede wszystkim lasom i jego mieszkańcom. Grzyby to nie wszystko, co kryją w sobie lasy.