Popołudniowy wypad po pracy początkowo nie wróżył nic specjalnego.
podgrzybki jeszcze mają czas, a miejsca na kozaczki i
prawdziwki - puste. Las znika z tygodnia na tydzień, a tam gdzie jeszcze są jakieś drzewa, więcej śladów po obierkach niż grzybów. Ale nie wszystko da się wyzbierać, więc powoli to
prawdziwek, to
podgrzybek kapał do koszyka. Sytuacja uległa zmianie, kiedy wpadłem w niechodzony młody lasek. Jak po sznurku stało 12
prawdziwków, od małych do całkiem wiekowych (większość, no cóż, została w lesie). Na koniec idąc na kozaczki, wpadłem w miejscowy wysyp
prawdziwka (jeden na zdjęciu). Mały obszar, ale rosły tak gęsto, że dwa sam podeptałem (wstyd jak beret, ale na usprawiedliwienie mam, że było prawie ciemno). Do domu trafił pełny kosz, głównie
prawdziwków (35 szt.), po kilkanaście kozaków (czerwonych, szarych i
babek) i różnej maści
podgrzybków. Wniosek taki, że można łazić pół dnia i nic nie znaleźć, ale są miejsca (może nie duże) gdzie na prawdę wysypało. W lesie mokro, może nawet aż za bardzo. W statystyce nie wliczam
ceglasi i "starszaków".