Rano temperatura -2, pochmurno, szykowało się na opady czegoś. Jak nie ma jeszcze śniegu, to nie jest najgorzej. Szykując się do wyjazdu, jak i w czasie jazdy co chwila wyśpiewywałam sobie fragment "Odmieńca" Grześkowiaka:może to bez te nawozy śtucne, może to wszyćko bez te atomy waryjota mooomy:- D Ale okazało się, że takich waryjotów jest więcej, prawie na każdym parkingu jeden czy dwóch. Uświadomiło mi to, że nie tylko ja jestem jakimś odmieńcem. Pierwszy postój- Kalety, krótki rekonesans, 10
podgrzybków w 45 min. Nie ma co tu szukać, jedziemy dalej. Drugi postój-Koszęcin, w pół godziny 8 pogrzybków. Strata czasu, zwijamy żagle, jedziemy dalej-Brusiek. Zaczyna padać śnieg, rzęsisty, grubopłatkowy. W ciągu paru minut zrobiło się biało. Smiechu co niemiara, jakbyśmy pierwszy raz w życiu zobaczyli śnieg :) Idziemy wytrwale, a co najgorsze- pustki, nie ma nic. W końcu jest, duży, czarny pogrzybek. Sięgam po niego, a on twardy jak kamień :) Chcąc pokazać mężowi jak mocno był zmarznięty walnęłam nim męża w głowę, aż zajęczał (mąż oczywiście):- D Dobrze, że mu guza nie nabiłam :) I znowu kupa śmiechu:-) A za chwilę-eldorado! Dziesiątki małych, świeżych
podgrzybków, lekko zmarzniętych, pod białą pierzynką, ledwo widocznych. I ponownie śmiech i wielka radość :) Dalej już było normalnie. Tu dwa, tam cztery, tu jeden, tam trzy. I tak w sumie uzbierało się 126+18=144
podgrzybków:-) W tej pięknej, białej scenerii lasu brakowało mi tylko jakiegoś jelenia, który robiłby za renifera, a Mikołajem mógłby być np. mój mąż :) I miałabym święta w listopadzie :) Wesołe dzisiaj było grzybobranie, nawet zimna się nie czuło:-) Pozdrawiam śnieżnych grzybiarzy :)