Przybywa księżyca, przybywa grzybów. Niestety, grzyby rosną miejscowo. Trudno je spotkać na gładkiej odkrytej ściółce - trzeba szukać dolinek, mchów, traw - tam chowają się przed nocnym zimnem. Nie polecam lasów stricte iglastych, tam najbardziej dociera przymrozek. Dziś w nocy w Gdańsku było minus jeden, taka pogoda hamuje grzybnię. Zebrałam ponad połowę kosza pięknych zdrowych
podgrzybków, głównie brunatnych, lecz zdarzały się tez okazałe
zajączki. Grzyby świeże, bez robactwa,
podgrzybki na grubych, solidnych nogach - lepszy jesienny sort:-) Niestety, większość grzybów znalazłam tylko na swojej miejscówce, "żniwa" trwały niecałą godzinę. Pozostałe dwie włóczyłam się po lasach i znajdowałam pojedyncze sztuki. Dlatego trudno mi oszacować ilość grzybów na godzinę - może być sto, może być i pięć. Spacer cudowny - pierwszy dzień ze słońcem, nie chciało się wracać. Można podziwiać wszelkiej maści niejadalne - rozpleniły się wszędzie. Pod szczytem Wieżycy znalazłam puste opakowanie po viagrze - nie wiem, co gorsze - zdeterminowany napalony grzybiarz czy zdeterminowany napalony leśnik. W każdym razie zaczęłam się rozglądać, gdzie zostawiłam auto.