Dzisiaj coś dla miłośników klasyki gatunku :). Brenna, dolinka Leśnicy po zbawiennych deszczach pachnie idyllicznie, wiecie może lub nie, ale jest to nasza z Tazokiem mała „ziemia obiecana“ - niezależnie od pory roku i pogody. Kilka godzin spaceru do źródeł Wilczego Potoku, minęło stanowczo za szybko, za to bardzo, bardzo intensywnie. Zacznijmy od skutków. Czyli od pełnego koszyka. Zasiedliło go ponad 30
ceglasi we wszystkich stadiach rozwoju, co więcej - wszystkie były zdrowe; kilkanaście
prawdziwków, i tu ze zdrowotnością w narodzie prawoczków już nie tak różowo, fifty/fifty, pocieszające, że sporo młodzieży.
podgrzybki brunatne również kilkanaście, z tym, że w większości (ze względu na robaczki) zostały w lesie rozsiewać zarodniki. Prócz tego klasyczne
kurki i na prawdę dużo
kolczaków, które nazywam „kociakami“. Grzybobranie udane, dzień cudowny zwłaszcza, że nigdy nie zapomnę widoku napotkanych w lesie grzybiarzy. Nieee, nie tych dwunożnych z wiaderkami po emulsji „Śnieżka“, których słychać z kilometra. Tam gdzie chodzimy spotykamy tylko zwierzątka. Napotkani grzybiarze mieli - każdy z nich - po cztery łapki i byli niesamowicie skuteczni. Wilgoć - długo wyczekiwana w naszych lasach wyciągnęła z norek na grzybobranie najbardziej urodziwe, miss i misterów Wilczego Źródełka – przepiękne salamandry plamiste. Znają się one na grzybach, jak mało kto - pozazdrościć – zbierają tylko
borowiki, a Tazok znający ich sekretny język opowiedział mi, że ta pozująca do zdjęcia powiedziała do niego tak: „Duży, idź poszukaj gdzie indziej – ten prawoczek już jest znaleziony „ Za to jej zdjęcie ze zdobyczą będzie ozdobą naszego albumu. Pozdrowienia dla Was wszystkich z naszej czarownej krainy Sznupok