Wreszcie po dłuższej przerwie e ulubionym lesie. Choć rozum mówił zostań w domu bo w lubelskim już po grzybach i upał nie do zniesienia i te upierdliwe muchy i inne bzykacze to serce mówiło jedź zobacz sprawdź. No i tak zamiast o czwartej rano to z powodu wieczornej imprezy po zwycięzkim meczu w lesie zameldowałem się dopiero o dziewiątej. Las mieszany grabowo dębowy podłoże gliniaste z żadkim niskim poszyciem. W gęstym pewnie bym padł przy takiej lampie. Wchodząc do pierwszej miejscówki liczyłem na trochę
kurek które dość dzielnie znoszą upały. Zamiast
kurek do kosza wpadły dwa
borowiki po chwili następne i nadtępne. Lekki szok kolejna miejscówa:to samo kilka kilkanaście, same takie fajne młode i średniaki. Cód miód iorzeszki jak to mówi Sznupok. Bór dał jak Bóg chciał. Trwało to prawie pięć szalonych godzin ipotrwało by dłużej gdyby nie buża. Radość ogromna bo koszyk pełny a w nim 106 borowych kilka kozaczków pół czapki
kurek i parę
zajączków. Doznania bezcenne bo w lesie nikogo, człowiek się czuje jak by wygrał w totka i sam zgarnął całą pulę. Cudownie tak trafić jako jeden z pierwszych. Pozdrowienia i powodzenia w leśnych krzaczorach.