2 godziny przedzierania się przez chaszcze (niestety z dużą ilością głogów, które nie zawsze można było ominąć...:-/) dało efekt w postaci JEDNEJ malutkiej smardzówki czeskiej (ale pierwszej znalezionej całkiem samodzielnie - poprzednie były z nadanym namiarem), którą znalazłem
tylko dlatego, że była rozświetlona w promieniach późnopopołudniowego słońca. W gratisie: podrapane przez głóg dłonie i nie tylko oraz 2 przyniesione kleszcze. Uwaga na częste o tej porze nimfy! - są wielkości ziarnka maku, a potrafią (jak już się wpiją, bo zwykle zdążę je znaleźć wcześniej) przenosić boreliozę i inne paskudztwa tak samo skutecznie jak dorosłe kleszcze.