Ponieważ wczoraj czyszczenie
płomiennic potrwało nie do północy (jak przewidywałem), ale do 2.00, dziś wziąłem urlop... a skoro urlop, to do lasu :). Powrót we wczorajszy las łęgowy (dąb, olsza, wierzba, klon i inne) w celu głębszej eksploracji. Dziś nie było już takiego wysypu
płomiennic jak wczoraj, ale co kilkanaście - kilkadziesiąt metrów trafiały się mniejsze i większe stanowiska (nie było ogromnych, jak wczoraj). I tym razem nie tylko na wierzbach, ale też na olszach i (chyba) raz na buku. Łącznie wyszło (liczone metodą "garściową") ok. 300 szt. + 5 uszaków. Dzielone przez 10 do stat.
Mimo że w nocy poprószył śnieg, nie spadło go tyle, żeby jakoś istotnie utrudnić poszukiwania grzybów. W lesie zeszło mi 1 h 45 min, byłoby szybciej (albo więcej grzybów), ale po wczorajszym czyszczeniu zdecydowałem, że jeszcze w lesie będę przycinał może nie całe trzony
płomiennic (za dużo roboty), ale przynajmniej dolne końcówki, na których jest dużo śmiecia (często substratu drzewnego), który potem przykleja się do lepkich kapelusików i jest tragedia z czyszczeniem. Zobaczymy, jak dzisiaj będzie, mam nadzieję, że lepiej. W nagrodę za szwendanie się po stromych zboczach jarów, na gliniastym podłożu, zaliczyłem wywrotkę w błoto. I tak szczęście, że nie wpadłem do potoku.