Ostatni dzień urlopu. Trzeba ruszyć szanowne "cztery litery", bo to nie wypada siedzieć ciągle w domu. Więc tylko łyknąć poranną kawę, zebrać niezbędne manatki i hajda na szlak. Kierunek i cel wypadu wiadome. Jestem "świeżak" w temacie zimowych grzybów, więc nastawiłem się na znalezienie nowych stanowisk 🙃
Taaa, w śniegu 🤨
Chyba z pomocą łopaty.
No, ale się człowiek uparł i koniec 😤
Tym razem jednak nie poszedłem do lasu. Bo te miejsca ciężko nazwać "lasem". To raczej "zadrzewienia", momentami "zakrzaczenia" 😅 czyli wszelkie zarośnięte nieużytki, bajora, miejsca po dawnych gospodarstwach (potocznie zwane "spalonkami") i tym podobne klimaty. Okazało się, że to nie był taki głupi pomysł. Na początek trafiło się małe stanowisko
boczniaka - ale na wysokości "przelotowej", więc nie do ruszenia. Ale potem było już tylko lepiej. Zaczęło sypać uszakami. Na początku po kilka sztuk co jakiś czas, ale potem wlazłem w jakieś uszakowe "El Dorado" 😳 Gdziekolwiek bym się nie obrócił gałęzie bzów oblepione grzybkami wszelkiej wielkości i kształtu. I chociaż większość została (za młode) uzbierałem z dobre pół kosza 🙂
Z
płomiennicami było trochę gorzej. Po 3 godzinach szwendania wypatrzone tylko jedno stanowisko i dwie małe grupki. Dobre i to tym bardziej, że mokry śnieg oblepił wszystkie kłody i pieńki. No i jeszcze jedno stanowisko
boczniaka przy okazji też się pokazało - tym razem na osiągalnym pułapie 😄
Wracając już do domu dostałem od ojca "cynk". Okazało się, że największe stanowiska
płomiennic mam... 50 metrów od domu 😄 - "pod latarnią najciemniej" 🙂
Pozdrawiam wszystkich ciepło razem z Panią Pigwą i Panem Dereniem 🥃 🙂 Trzeba się rozgrzewać przed "Bestią ze wschodu" 🥶 😄