Borowiki szlachetne z pękatymi ogonami,
ceglastopore z wybarwionymi rurkami jak nowo wypalona ceglasta cegła. Żółto-zielone górskie wyglądały zjawiskowo ale nie wiem czy aksamitki nie przebiły ich urodą. Do tego żółte
maślaki, niektóre z grubaśnymi nogami, ryde
rydze,
kurki i
kanie na dodatek i pierwszy raz
kozaki czerwone. Na bogato. W głowie się mogło przewrócić 🥴😳🤕. Jeżeli dodam, że na grzybobranie udało się wygospodarować łącznie 8 godzin, to wyszło tego jakieś 3 koszyki 😁...
Będę się streszczał. Sobota rano. Celowałem w dość popularne miejsce ale nie udało się dojść. W jodłach po drodze, gdzie nigdy nie widziałem grzybiarzy, tym razem też nie, włączyłem tryb " zbieraj " ale bez pośpiechu, zostawiając mniejsze modele. Dozbieram w niedzielę pomyślałem. Na szczęście tym razem wziąłem aparat 😊. Po południu 2 godzinki w dość popularnym lasku (nie spotkałem nikogo 😁) Ty razem tryb " szukaj " tylko z plecaczkiem i smartfonem. Po chwili żałowałem, że nie zabrałem aparatu. Muszę ten tryb zaktualizować przynajmniej o aparat 😉. W niedzielę rano, celowo ominąłem sobotni las jodłowy by tam znowu nie utknąć. W pobłędowskim lesie straciłem godzinę, nie licząc czasu na dojście, by przekonać się że pozostały tylko te mikrusy, których nie udało się wygrzebać ze ściółki i kręciło się kilku grzybomaniaków. Odwrót do sobotnich jodeł po swoje i... zonk. Wszystko wyzbierane. Jak to? Przecież tu nikt nigdy nie zbierał 🥴. Wracałem bukami. Nie spotkałem nikogo. Za to
borowiki co jakiś czas stawały w kolejce by pozować. Miałem koszyk 😊, nie miałem lustrzanki 😫. Szkoda.