Jak napisałam, tak uczyniłam - w te pędy z samego rana przywdziałam kaloszki i poleciałam obskoczyć mój duży las dębowy oraz jeszcze dwie inne miejscówki. Niestety totalna klapa: ( Chociaż w lesie super mokro i ciepło, to w ogóle jakoś grzybem nawet nie pachnie i nie czuć za grosz tej fajnej grzybowej aury.
W starym lesie dębowym, gdzie co roku przez wiele tygodni można ciachać dorodny drób i lubią pojawiać się też piękne
prawusy, no nie było kompletnie nic. Podobna sytuacja w dużym lesie sosnowym o podłożu mchowo-jagodzinowym, jedno wielkie zero. Po drodze spotkałam kilka czerwonych
gołąbków, purchawki, maślankę wiązkową i jakieś bliżej niezidentyfikowane blaszkowce - czyli niestety nic, co mogłabym zabrać ze sobą do domu i bez wyrzutów sumienia podsunąć rodzinie do konsumpcji;) (Teściowej nie liczę:P ). Tak więc póki co wielka lipa i sezon masakryczny. Jeżeli jeszcze porządnie nie popada, to cienko to widzę. Trzeba będzie chyba wybyć gdzieś dalej na jakieś 2-dniowe zbiory :) Pozdrawiam grzybowo, deszcz przywołuję i życzę wszystkim co najmniej dwucyfrowych doniesień;)