Wszystkie okoliczne lasy sypnęły grzybami, więc dzisiejsza wyprawa na Brzeziny z ciekawości, co tam w tym zaglębiu grzybowym wykluło się w trawie i mchu. Pierwsze zaskoczenie - brak samochodów na parkingach. Nie ma? Po wysypie? Drugie - przez pierwsze 200-400 metrów brak grzybów, nieliczne ślady ich obecności w postaci wyciętych ogonków. Nie zrażone ani nie zrozpaczone ich brakiem, wszak zapasy zimowe już dawno zrobione, razem z moją koleżanką grzybową (ona ciągle z ręką w gipsie) wędrujemy w głąb lasu. I im dalej, tym ciekawiej. Wkrótce naszym oczom ukazują się całe pola podgrzybkowe. I tutaj śmiało mogłabym napisać - 200 na godzinę. Tylko jest jeden problem - jakość tych grzybów. Bardzo dużo wyrośniętych owocników, przemoczonych, często podpleśniałych. Do wielu z nich dobrały się już skoczogonki. Było to więc nie grzybobranie tylko grzybowybieranie. Ale i tak w ciągu niespełna dwóch godzin udało nam się nazbierać po koszu ładnych, małych i średniej wielkości grzybów. Myślę, że wybierający się w weekend na grzybobranie, mogą liczyć jeszcze na pełne kosze, o ile zawędrują głębiej w las. Dzisiejsza wyprawa bez telefonu, więc zdjęcie z ostatniego leśnego paceru.