Doniesienia z ostatnich 5 dni w promieniu 40km od pierwszego na liście

sobota 15.GRU 2018
tazok
doniesień: 71 / 40🏆
(0/h) No i tak ma być! Mamy w końcu grudzień. Więc raport z gór Beskidu Śląskiego może być tylko jeden. Niebieski. Odfajkuję więc portalowe zasady. Grzybów - ani na lekarstwo, zero, nul, guzik z pętelką, pstro i figa z makiem. Jest za to pogodowy raj, w górskim lesie, czyli jest tak, jak Tazok lubi najbardziej. W dolinie minus dwa-trzy, u góry na szczycie minus sześć. Woda w proszku ? A jakże :) Też dopisuje. W dolinie 15-20 cm, na szczytach trzydzieści parę ( może więcej ). Tak powyżej łydki a poniżej kolan. Jedyne czego brak to słońca. Może i lepiej.
... szerzej o tym grzybobraniu ... Parking w dolinie ? Pusty. Możesz zaparkować nawet Airbusem i to w poprzek. Zielony szlaban zamknięty na głucho od dobrego tygodnia, więc myk pod zaporą i już jestem na leśnej dróżce. Zupełnie sam. Nikt od tygodnia tędy nie przechodził. Wyobrażacie sobie ? Nikt. Zero cywilizacji. Ośnieżone jodły, położone śniegiem trawy, potok i tylko tropy zwierząt. Ten malutkie na śnieżnym puchu zostawiły wiewiórki, te większe i głębokie, aż do ziemi to co ślady najmniej pary jeleni, może nawet trzech. Wyraźne, duże kopyta wielkości filiżanki, z pewnością nie sarnie. Wiewiórka szła po górkę – chyba do nieodległego buka po orzeszki, jelenie schodziły w dół do szumiącego strumienia. Jest i zajęczy ślad. Żadnych odcisków butów. Wiem teraz co czuł Robinson. Absolutnie nie czuł się władcą „swojej” wyspy. Tak jak on, wtapiam się w bezludną przyrodę, i choć jestem jedynym człowiekiem na kilku kilometrach kwadratowych wcale nie czuję tu obcy, ani tym bardziej panem. Czuję się jak w domu. Wokół mnie kojące oczy obrazy tylko - biel śniegu i odcienie popieli, szarości i czerni. Nawet krążący nade mną, i uparcie gadający nad głową kruk dopasował się kolorem do dzisiejszego monochromatycznego dnia. Dźwięków jest więcej. Ten najbardziej oczywisty, głośny i wyraźny – to dźwięk śniegu udeptywanego moimi butami. Chrum, chrum, chrum … równie podobne jest trzeszczenie śniegu ubijanego w trakcie tworzenia śnieżnej kulki, która rzucona, z chrzęstem rozbija się na drzewie. Te dźwięki zna chyba każdy, jednak czy wsłuchiwaliście się kiedyś w dźwięk świeżego śniegu strącanego z drzew ? Albo dźwięk śniegu podrzucanego przed buty przy każdym kroku do przodu ? Zagłusza je często skrzypienie spod butów, więc dla próby zatrzymajcie się, i zamachnijcie w kopę nieubitego śniegu. Setki drobnych płatków zamienia się w miniaturowe dzwoneczki, dźwięczące zanim z powrotem spadną na białą ziemię… balsam dla uszu. Tak, wiem gadam jak potłuczony, ale idę zupełnie sam, to i rozmyślam o niebieskich migdałach, zauważam i słyszę rzeczy, których normalnie nie dostrzegłbym. Więc jestem rozgrzeszony. Głęboki śnieg nie ułatwia wędrówki. Zwykle takie kółko jak dzisiaj zamykam w trzech godzinach. Mija właśnie ta trzecia, a ja dopiero wdrapałem się na szczyt. Jest – pierwszy ślad Piętaszka. Pierwszy ślad człowieka. Dopiero na znakowanym szlaku. Do tego ślady quadów, i dźwięk czynnego gdzieś daleko, w oddali wyciągu. Czar magicznej doliny jakby chciał prysnąć. Nie, to jednak nie moje klimaty. Wiem jak stąd „uciec” z powrotem w dziki wąwóz. Tuż za kapliczką, gdzie mieszka znajomy beskidzki anioł, skręcam w lewo i znów podążam tylko za drobnymi zwierzęcymi tropami. Tym razem stadko saren zburzyło śniegową gładkość. Zaczyna prószyć. Drobne, ostre jak igły, śniegowe płatki zawiewa zimny, północny wiatr. Za godzinę, w tej głuszy nie będzie po sarnich tropach ani po mnie najmniejszego śladu. Takie niezwykłe są grudniowe śląskie góry. Skryte, puste i tajemnicze. I niech tak zostanie. Mogę nieświadomie, zachwycony beskidzką naturą – zadeptać te cuda. Zupełnie niechcący. Dzielić się dobrem – to wielka przyjemność. Tylko muszę to robić rozważnie, odpowiedzialnie i z umiarem. Więcej w pierwszym tazokowym dopisku.