Witajcie! Ten arcyciekawy, szalenie wymagający, ale całkiem udany dla mnie sezon dobiegł końca, więc pora na krótkie posumowanie.
Plan na grzyby miałem zdefiniowany jak zwykle – celem były
kurki,
prawdziwki,
rydze i
kanie,
podgrzybki oraz
gąski, ze wspomaganiem się borowikami wrzosowymi w okresach niedostatku wilgoci. Liczyłem, że po zeszłym roku, trudnym na środkowym Mazowszu aż do października, w tym mazowieccy grzybiarze się odkują. Nadzieje były płonne, a tak słabego, a na pewno późnego, sezonu w okolicach Warszawy nie pamiętają najstarsi górale. Grzyby więc w tym roku musiałem wyjeździć.
Tegoroczne grzybobrania zacząłem w okolicach początku lipca niedużymi zbiorami
kurek. Jednak lipcowe upały i brak opadów spowodowały, że na poważne zbieranie trzeba było zaczekać jeszcze parę tygodni. Sezon na dobre ruszył dopiero od sierpnia i trwał bez przerwy do połowy listopada nie dając czasu na jakiekolwiek chwile wytchnienia.
W pierwszej połowie sierpnia zbierałem
prawdziwki, w drugiej nadmorskie
borowiki wysmukłe, by skończyć miesiąc zbiorami
kurek. Wrzesień zaczął się od wysypu
amerykanów na Mazowszu, lecz już w drugim tygodniu miesiąca ponownie wysypały
prawusy. Kiedy wydawało się, że ostatnia dekada miesiąca przyniesie przerwę, na moich miejscówkach sypnęło rydzami. Od początku października w ŚK mieliśmy trzeci wysyp
prawdziwków, a gdy w połowie miesiąca miałem już ich dość, znowu udało się nazbierać
rydzów. Przez ostatnią dekadę października polowałem na
podgrzybki, a miesiąc zamknąłem zbiorem
czubajek. Listopad zaskoczył najbardziej, bo do coraz lepiej rosnących
podgrzybków, dołączyły nie tylko spodziewane w tym okresie
gąski, ale i
borowiki szlachetne w czwartym (sic!) wysypie w tym roku. Nie mogłem więc sobie odmówić by chociaż raz nie wyskoczyć na novembrusy. Ostatni wypad na
gąski odnotowałem 18.11 w iście zimowej aurze padającego śniegu i zerowej temperaturze. Kilkustopniowy mróz, który później przyszedł, praktycznie zakończył sezon, choć udało się jeszcze wyskoczyć w osiki na spóźnione gęsi liściowate.
Mój tegoroczny rachunek zysków i strat wykazuje przewagę tych pierwszych. Chronologicznie zacznę jednak od strat. Po tej stronie w tym roku zapisuję
kurki, które na moich podwarszawskich miejscówkach zdecydowanie rozczarowały. Pokazały się tylko na kilka dni w końcówce sierpnia i to niezbyt obficie. Nawet dodając dość symboliczne zbiory z początku lipca z lasów garwolińskich oraz przyłów w postaci ich miseczki z 1.10, wychodzi mierne ok. 7-8 litrów i tylko kilka dni kurkowych sosików. W ich przypadku trochę się zagapiłem i przespałem moment, gdy trzeba było ruszyć gdzieś dalej by fajnie nazbierać. W tym roku u mnie
kurki zasłużyły jedynie na 2+ w szkolnej skali.
Na drugim biegunie mam
borowiki szlachetne. Po dwóch chudszych latach w tym roku mieliśmy triumfalny powrót króla. W tym sezonie to
prawdziwki ponownie panowały w moich zbiorach, w asyście co ładniejszych
ceglasi i
koźlarzy dębowych. Lasy Świętokrzyskie dały pięknie nazbierać i w sierpniu, i we wrześniu, i w październiku, a na końcu i w listopadzie. Nie obyło się bez pewnych turbulencji, gdyż suchedniowskie buki zawiodły we wrześniu i październiku, ale wyszedłem z tego obronną ręką dzięki starachowickim jodłom, które godnie je zastąpiły. Tegoroczne świętokrzyskie
prawusy pokazały swą moc i rosły jak za najlepszych lat, często w rodzinkach po kilkanaście i więcej owocników. I tylko pewną łyżeczką dziegciu w tej beczce miodu jest marna ich zdrowotność przez większą część sezonu. W koszykach lądowały więc w większości same kapelusze młodszych owocników i często wykrojki z tych starszych. Próby zbierania starych, wyrośniętych grzybów skazane były na porażkę, gdyż prawie zawsze robaczki były szybsze. Jednak i tak na 11 wyjazdach w ŚK zebrałem w sumie ok 1600
prawusów, a do tego można jeszcze dopisać kilkadziesiąt szt z mazowieckich lasów. Dlatego bez wahania prawdziwkom daję 6, ale z minusem za tę niską zdrowotność, a teściowym (mojej i brata) dziękuję za przyjęcie sporej części zbiorów.
Po stronie zysków zapisuję również
borowiki amerykańskie. Bardzo dobrze wypełniły swą rolę koła ratunkowego w okresach, gdy ciężko było myśleć o zbiorach innych gatunków. Najpierw pozwoliły urlop nad morzem wzbogacić porannymi spacerami po lesie wydmowym, a następnie kontynuować zbiory w pierwszym tygodniu września, gdy w mazowieckich lasach nie rosło prawie nic innego. W tym roku zebrałem aż 1450 słoiczkowych
amerykanów, a gdyby były chęci, mogło być ich o wiele więcej. Mazowiecki wysyp dopiero zaczynał się rozkręcać, gdy zakończyłem tegoroczne ich zbiory. Wszak złotaki, choć urocze, nie mogły być żadną konkurencją dla ponownie ruszających
borowików szlachetnych.
borowiki wysmukłe za ten rok dostają 5.
W tym roku ponownie nie zawiodły
rydze. Może nie zaskoczyły ilością, ale kilka razy udało się nazbierać fajne ilości. Tak jak i w zeszłym roku, nie rosły na każdej miejscówce i tylko w wilgotniejszych miejscach, ale zważywszy na warunki pogodowe i tak jestem kontent, tym bardziej, że udało się namierzyć dwie nowe miejscówki. W sumie zebrałem ponad dwieście rudzielców, więc mogliśmy z córkami poobjadać się smażonymi na masełku, a nawet trochę maluchów udało się zamarynować. Zbiory rydzowe uznaję więc za dobre (4).
Rydzom często towarzyszyły
kanie, które lubią rosnąć w tych samych miejscach. Od kiedy zbieram
rydze, rzadko jeżdżę specjalnie po
kanie, bo te przyłowy z lasków rydzowych zwykle wystarczają na bieżącą konsumpcję. Podobnie jak w ostatnich dwóch latach, tak i w tym roku raz pojechałem tylko po
czubajki, za to ze świetnym skutkiem 70
czubajek kań i gwiaździstych. Kotletów starczyło na tydzień, a kaniom za tegoroczne 100 owocników wystawiam 4.
Na pewną próbę nerwów wystawiły mnie w tym roku
podgrzybki. Warunki pogodowe nie rozpieszczały środkowego Mazowsza i lasy bliżej Warszawy, w tym moje miejscówki, świeciły pustkami.
podgrzybków trzeba więc było szukać gdzieś dalej. Postawiłem na południe Mazowsza, choć i tam
podgrzybki kazały na siebie czekać aż do ostatniej dekady października. Zaczęło się średnio udanymi zbiorami z lasów za Pilicą, ale pomogła zmiana strony Wisły w ostatni weekend miesiąca, która dała fajne zbiory na nowych miejscówkach w lasach garwolińskich.
podgrzybki dopiero się rozkręcały i w listopadzie nie tylko przyspieszyły za Pilicą, ale i zaczęły startować bliżej Warszawy. Ciężko mi było z tego w pełni skorzystać, bo zaczęły się ruszać także i
gąski, kusiły świętokrzyskie
prawdziwki, a jeszcze przyplątało się do mnie jakieś choróbsko. Niemniej, na ile mogłem, łapałem kolejne słoiczkowe
podgrzybki, także na łączonych wyjazdach gąskowo-podgrzybkowych. Drugi z takich wyjazdów, w Święto Niepodległości, dał jedno z lepszych podgrzybkowych grzybobrań w moim życiu, bo przyniósł 645 prawie samych octówek. Spóźnione wysypy miały tę zaletę, że
podgrzybki w tym roku były wyjątkowo zdrowe. W sumie na 7 grzybobraniach zebrałem ponad 1800
podgrzybków, a jeśli dodamy do tego przyłowy z ŚK, to wyjdzie z 1900 szt. To dużo więcej niż moje potrzeby, więc i tu mogłem podzielić się zbiorami. Mimo, że się na to nie zanosiło,
podgrzybki ostatecznie zasłużyły na wysoką ocenę 5+.
Sezon tradycyjnie kończyłem zbiorami
gąsek. Te w tym roku nie pokazały pełnego potencjału. Porządnie rosły tylko na jednej mojej miejscówce, na innych miejscach albo nie było ich w ogóle albo tylko nieliczne. Dodatkowo ich zbiory musiałem łączyć z podgrzybkowymi. Z plonów jednak jestem zadowolony, bo na 4 wypadach w lasy sosnowe i 2 w laski osikowe pozyskałem ok. 1350
gąsek. Zbiory gąskowe oceniam więc na 5-.
Ostatecznie mój sezon uznaję za bardzo dobry. Nie było łatwo, bo grzyby rosły w kratkę. Występowały ogromne różnice w intensywności i czasie wysypów nie tylko między regionami kraju, ale nawet w skali województwa, czy sąsiednich powiatów. Kluczem do dobrych zbiorów było więc śledzenie doniesień, radaru opadów i jeżdżenie i poznawanie tych lasów, gdzie grzyby aktualnie rosły. Kto siedział i czekał na „swój” las, szczególnie w centrum Mazowsza, mógł się w tym roku nie doczekać… /chronologicznie fotki z co fajniejszych zbiorów/